Na starcie małe ogłoszenie parafialne - imię głównej bohaterki zostało zmienione z Destiny na Shizen. Miłego czytania!
_____________________________________________
Każdy człowiek w swojej palecie uczuć
przechowuje kilka standardowych reakcji na poszczególne codzienne zjawiska.
Uśmiecha się, kiedy jest zadowolony, płacze, kiedy się smuci, wzdycha, kiedy starsza
kobieta szuka drobnych, stojąc na czele zniecierpliwionej kolejki do kiosku. Jednak
tylko autorzy horrorów przewidzieli, co się dzieje, kiedy najgorszy koszmar
zaczyna się spełniać, a bezradność paraliżuje nasze ciała.
W każdej historii w pewnym
momencie występuje wątek zetknięcia się głównego bohatera twarzą w twarz z
przeznaczeniem i to głównie od tej przełomowej chwili zależą dalsze losy
świata. Nie byłam w stanie sprawdzić, czy mój problem jest na tyle poważny,
żeby wymagać interwencji prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale dobitnie czułam,
jak pojedyncze kości wiotczeją wbrew mojej woli.
Cała sytuacja nie podobała mi
się ani trochę, więc postanowiłam, że muszę coś zrobić – w swoim czasie. Na
wszystko przychodzi odpowiednia pora, jedynie sztuką jest ją wyczuć.
Shizen
postukiwała nerwowo długopisem o brzeg ławki. Sto siedemdziesiąt cztery minuty
lekcji, bez najmniejszej nawet przerwy, było zdecydowanie ponad jej siły i w
tym momencie marzyła już tylko o tym, żeby wyjść, zaczerpnąć świeżego powietrza
i wypalić papierosa, ewentualnie całą paczkę.
Kątem oka widziała
bezimiennego chłopaka z ostatniej ławki. Czarne, potargane włosy okalały jego
twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Bazgrolił coś zawzięcie w
rogu kartki, aby następnie ją wyrwać i rzucić w stronę blondyna dwa rzędy obok.
Kulki z papieru latały jej przed nosem z siłą mikro-pocisków, więc musiała
wykazać się niesamowitym opanowaniem, żeby nie wstać i wrzasnąć na całe gardło,
co o tym myśli.
- Może pani Grey odpowie nam na to pytanie –
dotarł do niej głos nauczycielki.
Zmierzyła ja od stóp do głów krytycznym spojrzeniem.
- A może nie? – oparła najchłodniejszym
tonem, na jaki było ją stać.
- Masz spore zaległości i musisz je nadrobić.
Zorganizuję ci pomoc od któregoś z uczniów – kontynuowała.
- Obejdzie się. I tak to mnie zbytnio nie
interesuje – Shizen wzruszyła ramionami.
Kobieta pokręciła głową, jakby była już
przyzwyczajona do tego typu odzywek.
- Nie wiem, czego nie rozumiesz w słowie musisz? – spytała lekko rozeźlona.
- Muszę,
to egzystować wbrew swojej woli z tymi wszystkimi popaprańcami. A czy pani już
rozumie znaczenie słowa muszę? – jej
fałszywie słodki głosik rozniósł się po sali, chociaż oczy ciskały błyskawice.
Kilka osób spojrzało na nią z lekkim
podziwem, kilka z przestrachem, a kilka z wyraźną wrogością.
Wreszcie
ktoś się postawił!
Ale
słyszeliście jej ton? Aż mnie ciarki przeszły!
Czy
ona właśnie nazwała nas popaprańcami?!
Cała
klasa pogrążyła się w splocie cichych szeptów. Nawet tajemniczy brunet podniósł
zaciekawiony wzrok znad kartki i patrzył na nią z dozą podziwu i politowania.
Shizen wyprostowała się dumnie na krzesełku i uśmiechnęła się ironicznie. Już
pierwszego dnia udało jej się zwrócić na siebie uwagę i pokazać wszystkim, że w
tej grze nie jest byle jakim zawodnikiem. Ona zawsze wygrywa, a i tym razem nie
zamierza odpuścić.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu
pierwsza lekcja nie była taka zła. Trzy godziny nudy dla trzech minut widowiska
z moją skromną osobą w centrum zainteresowania – całkiem niezły wynik jak na
pierwszy raz.
Nie mogłam pozwolić, żeby wzięli
mnie za byle nowicjusza. Dobrze wiedziałam, jak funkcjonują takie miejsca. Nic
ponad zwykłe prawo dżungli – tylko najsilniejsi przetrwają. Groźni drapieżcy
zawsze znęcają się nad zwierzyną łowną, szczególnie w środowisku zdeprawowanych
nastolatków, a mnie bliżej było do przyczajonej pantery niż zlęknionej łani.
Oczywiście niemożliwością byłoby pokazanie całego arsenału możliwości. Moja
osoba w większych dawkach mogłaby okazać się co najmniej niestrawna, chwilami
doprowadzająca do obłędu.
Nie ukrywam, że zainteresowała
mnie postać chłopaka z wizji. Jeśli w każdym mogłam czytać jak w otwartej
księdze, to on stanowił dla mnie jedną wielką niewiadomą. Ale czy chciałam go
poznać? Sama nie wiem. Nie potrzebne mi były żadne bliższe znajomości,
pomijając te niezbędne do przetrwania. W końcu każdy władca ma pod sobą całą
świtę poddanych, prawda?
Dziewczyna
oparła się plecami o betonową konstrukcję trybun. Dzień był względnie
słoneczny, jednak wcale nie rozjaśniło to otoczenia. Cała posesja miała w sobie
coś takiego, co kazało czym prędzej wrzucić wsteczny bieg i odjechać daleko
stąd. Gdyby nie ludzie, pałętający się dookoła, można by uznać to miejsce za
opuszczone.
Shizen
obserwowała przechodzących uczniów z pogardliwą miną. Klimat poprawczaka
przeniósł się na większość z nich – oni nawet nie chodzili. Oni się snuli.
- Shizen,
tak? – drobna szatynka spojrzała na nią wielkimi sarnimi oczami.
- Zależy kto
pyta, bo jeśli nasłała cię policja, to jestem Kate – sarknęła.
Dziewczyna
wybuchła perlistym śmiechem, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń.
- Marié –
powiedziała z wyraźnym francuskim akcentem.
Shizen
popatrzyła na nią, po czym ostentacyjnie odwróciła wzrok.
- Nie podaję
ręki ludziom, których nie znam – odparła.
Marié
wyglądała na zbitą z pantałyku, jednak niczym nie zrażona stała u boku
blondynki.
- Wiem, że
początki są trudne. Sama jestem tu rok i do dziś pamiętam swój pierwszy dzień.
Serio, wróciłam do pokoju cała uwalona błotem – opowiadała radosnym głosem, po
czym zachichotała. – Ale tobie to nie grozi. Prędzej byś ich zasztyletowała
spojrzeniem, niż oni podeszliby do ciebie.
- Ty jednak
podeszłaś – Shizen warknęła cicho, wyzbywając się resztek taktu.
- Och, bo
widzisz… – dziewczyna zamieszała się. – Uznałam, że lepiej poznać się na
neutralnym gruncie, skoro mamy dzielić pokój.
Shizen
poczuła, jakby dostała w twarz. Bardzo powoli odwróciła się w jej strony i
wytrzeszczyła oczy.
- Że co
będziemy? – spytała.
- Dzielić
pokój – Marié nie traciła fasonu. Mimo tak negatywnej reakcji, nadal uśmiechała
się przyjaźnie.
Shizen
westchnęła i usiadła na betonowym schodku. Nie tak wyobrażała sobie tutejszy
pobyt. Za nic nie przypuszczałaby, że utknie w jednym pomieszczeniu ze swoim
całkowitym przeciwieństwem – jakąś wesołą dziewczyną, która nie wiadomo co
robiła w tej wylęgarni rozpusty. Już po chwili Marié przykucnęła obok niej i
spojrzała tęsknie w dal.
- Wiem, że
niespecjalnie ci się to podoba, ale musisz jakoś przeboleć – westchnęła. –
Przez mój pokój przewijają się kolejne osoby i nigdy nie zagrzewają miejsca na
dłużej. Albo wychodzą po dwóch miesiącach, albo przenoszą je do innych
zakładów. Myślę, że nie spodziewają się tutaj nikogo, kto nie jest zepsuty do
szpiku kości albo po prostu zabijam ich nienaturalnym entuzjazmem, chociaż na
co dzień nie jestem aż taka straszna. Widzę, że i tym razem starałam się zbyt
mocno.
Dziwne myśli
zakołatały w głowie Shizen. Poczuła nagły przypływ sympatii do tej drobnej
dziewczyny, kucającej obok niej na opustoszałych trybunach. Przecież ona
próbowała być tylko miła.
- No okej,
może się jakoś nie pozabijamy – rzuciła oszczędnie, unosząc lewy kącik ust. Jak
na nią to było i tak bardzo dużo.
Marié zerwała
się z miejsce.
- Skoro tak,
to muszę ci koniecznie opowiedzieć kto jest kim – zawołała przez ramię.
Shizen pokręciła
głową z rozbawieniem i ruszyła za nią poznawać swój nowy świat.
Nie mam pojęcia dlaczego tak szybko
zgodziłam się na znajomość z tą nadpobudliwą Francuzką. Być może zrobiło mi się
po prostu trochę jej szkoda – pasowała do tego miejsca jak pięść do nosa. Ale w
końcu każda znajomość owocuje. Możliwe, że w takiej sytuacji dobrze było mieć
sojusznika w postaci bomby energetycznej, która może wprowadzić mnie do nowego
środowiska.
Może życie wcale nie musiało być
takie okropne? Może los skierował mnie w to miejsce, żeby wyperswadować mi
wszystkie wpajane od najmłodszych lat teorie? Mogłam jednak tylko obserwować i
czekać, mierząc się ze światem jak z największym rywalem.
Ciepłe,
wieczorne powietrze wpadało do pokoju przez uchylone okno. Shizen siedziała na
parapecie, spoglądając w dal beznamiętnym wzrokiem. Nadal nie mogła się
pogodzić, że utknęła w takim miejscu bez żadnych przywilejów. Do jasnej
cholery! Nie mogła mieć ze sobą nawet telefonu komórkowego, chociaż i tak nie
miała się z kim kontaktować.
Dobiegł ją
dźwięk wody, uderzającej o zniszczone kafelki w kabinie prysznicowej. Marié
ostatecznie uznała, że przedstawianie mieszkańców zakładu można przełożyć na
dzień następny, bo po tak długim dniu Shizen pewnie będzie chciała odpocząć.
Dziewczyna dla świętego spokoju nie dyskutowała. Wolała spędzić wieczór
samotnie w pokoju, niż biegać po terenie poprawczaka ze szczebioczącą coś
radośnie Francuzką.
I wtedy stała
się rzecz z pozoru zwyczajna, jednak biorąc pod uwagę panujące warunki,
niespodziewana. Po pokoju rozległo się puknie do drzwi. Shizen podeszła do
drzwi i złapała za klamkę. Po drugiej stronie nikogo nie było.
- Głupie
żarty – przewróciła oczami.
Kiedy miała
zamykać drzwi, coś przykuło jej uwagę – na wycieraczce leżała mała, zmięta
karteczka. Z bijącym sercem podniosła ją i delikatnie rozprostowała. Jej oczom
ukazała się krótka wiadomość, zapisana schludnym, choć nieco pospiesznym
pismem.
Najwyższy
czas się poznać, prawda? Przyjdź za piętnaście minut pod trybuny. Spokojnie,
kamery Cię nie namierzą, zadbam o to.
A.
Pierwsza myśl
– wyrzuć, zignorować i iść spać.
Nie
wiadomo, kto to jest.
Jedno zdanie, przemawiające jednocześnie za i
przeciw.
A
może to jakiś żart?
W końcu Marié powiedziała jej, co się działo
w czasie jej pierwszych dni. Z nią samą rzekomo miało być inaczej, ale kto
przewidzi, co siedzi w głowach tej bandy degeneratów?
Ostatecznie zdecydowała się, nie wiedząc, czy
będzie tego żałować, czy nie. Zgarnęła z wieszaka znoszoną parkę i wyszła z
pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Po dłuższej chwili, spędzonej w
labiryncie korytarzy, znalazła wyjście od strony szkoły.
- Idealnie – wyszeptała sama do siebie, kiedy
okazało się, że było otwarte. Tajemnicza postać najwidoczniej zadbała o
wszystko.
Silniejszy powiew powietrza rozwiał jej
splątane włosy. Noc była wyjątkowo piękna. Nawet sam teren zakładu wyglądał
inaczej – jakoś magicznie. Shizen ruszyła przez siebie wydeptaną ścieżką w
kierunku trybun, oświetlanych żółtawym światłem, przez wielkie lampy. Po raz
pierwszy rozkoszowała się chwilą – szeleszczącymi liśćmi, cykającymi
świerszczami, a nawet zapachem wysuszonej trawy.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz –
usłyszała męski głos za plecami.
________________________________________________________
Rozdział ten dedykuję nowemu siedzisku i taśmie klejącej. Bez was to nie byłoby to samo.
Witam wszystkich po dłuższej, aniżeli krótszej, przerwie. Wiem, że zostało Was niewiele, bo już widzę ten las (rąk) komentarzy, ale to nie jest ważne. Grunt, że co najmniej dwie osoby niemalże codziennie zaglądają na bloga - to bardzo miłe i dziękuję Wam za to. Dziękuję również za nominacje do Liebster Awards. Dawno już się w to nie bawiłam, ale niestety cierpię na kompletny brak czasu, przez co nie byłabym w stanie nikogo nominować, bo - aż wstyd to przyznać - nie czytam zbyt wiele blogów. Jak już na jakiś wpadnę, jest to stare, zakończone opowiadanie, które znam i uwielbiam od lat. Ale wielkie dzięki! Bardzo miło jest mieć świadomość, że ktoś uważa moją robotę za dobrze wykonaną.
Koniec smęcenia. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał i że uraczycie mnie jakimiś słodkościami poniżej. Do następnego!
Zabb.