poniedziałek, 20 października 2014

#5.

                
                Żeliwne drzwi, prowadzące do tymczasowego aresztu, zaskrzypiały złowieszczo, kiedy sierżant Brown postanowiła je otworzyć za plecami wspólników. Na całym korytarzu rozciągał się smród przegniłych pościeli, ciężkich krat i wilgotnego powietrza. Destiny dyskretnie zakasłała w obwisły rękaw pasiastej koszuli.
                - Macie dziesięć minut – padła krótka, acz treściwa informacja.
                Dziewczyna skinęła głową, jakby chcąc pospieszyć kobietę do opuszczenia pomieszczenia i skierowała swoje kroki w stronę celi numer 23.
                - Cześć – rzuciła, zatrzymując się przed celem wyprawy.
                Zmarnowany mężczyzna kulił się w rogu, porzuciwszy resztki skrywanej dumy i honoru. Rozciągnięty kitel skutecznie skrywał jego sylwetkę tak, że żaden znajomy nie rozpoznałby w nim tego starego Lewisa Greya.
                - Destiny? – spytał chrapliwie, wybudzając się ze stanu zawieszenia. – To naprawdę ty?
                Blondynka wywróciła oczami na klasyczny tekst z melodramatu.
                - Nie obchodzi mnie nic, oprócz tego, jak ja mam się wydostać z tego bagna – oświadczyła najchłodniejszym tonem, na jaki było ją stać. – Nie zamierzam kiblować za to, co zrobiłeś.
                Lewis powoli zsunął się z pryczy i podszedł do kraty, oddzielającej go z córką.
                - Ale to nie ja – wyszeptał gorączkowo, jakby się bał, że jeśli powie coś więcej, to niebo spadnie mu na głowę.
                - Oczywiście, ojcze – parsknęła. – A ja dzisiaj rano spotkałam czterech baletmistrzów z Azerbejdżanu, parząc poranną kawę z kokosa.
                Spojrzał na nią obłąkanym spojrzeniem.
                - Nikt nie jest bezpieczny, kiedy one patrzą – wyrzucił z prędkością karabinu maszynowego.
                Destiny przeszły ciarki po plecach, jednak nie miało to nic wspólnego z niską temperaturą, która nagle zdawała się spaść o kolejne kilka stopni. Poczuła, jakby właśnie umykał jej jeden z najistotniejszych elementów układanki.
                - Co za one? – warknęła, zezłoszczona swoim brakiem samokontroli.
                Pan Grey przełknął nerwowo ślinę i utkwił w niej rozbity wzrok.
                - Cienie.

                Bałam się. Po raz pierwszy poczułam taki cholerny strach, że nocą trzymałam szeroko otwarte oczy, byleby nie zasnąć.
                Słowa ojca błądziły w moich myślach, ilekroć wracałam do tamtej chwili.
                One patrzą.
                Poczułam spojrzenie niewidzących oczu na swoim karku. Dwoje pustych oczodołów jakiegoś groteskowego widma z horroru, wyczekującego mojej rychłej śmierci.
                Jedną nogą już stałam w grobie, więc co mnie powstrzymywało przed postawieniem tego ostatniego, decydującego kroku?
                Właśnie on.

                Sprawa odbyła się w tempie nadzwyczajnym. Do przewidzenia było, że media prędzej czy później dowiedzą się o całym zajściu i zmuszą organy władzy do dopięcia wszystkiego na ostatni guzik.
                Ach, jaka to była sensacja! Proces córki najznakomitszego biznesmena, rządzącego miastem. Ludzie chcieli więcej i więcej. Wszystkie brudne sprawki wyciekły szybciej niż woda z kranu, a statystyki kupna miejscowych gazet pięły się ku górze. Jednak cztery miesiące, trzy rozprawy i hektolitry wypitej kawy później było już po wszystkim. Przypadek Destiny Grey cichł, a wraz z nim głosy oskarżycieli i obrońców dziewczyny. Wszystko powoli wracało do normalności. Dziennikarze opisywali bohaterskie akcje ratownicze, sąsiadki z parteru znów obgadywały tę jędzę z trzeciego, której pies notorycznie podlewał ich petunie w ogródku, a mordercy, porywacze, samobójcy i tym podobni wrócili do spełniania się zawodowo. Nikt już nie żył sprawą dziewczyny z zaburzeniami osobowości, przez które nie trafiła na stałe do więzienia. Czekało ją piekło, bądź raj – w opinii co po niektórych. Zakład resocjalistyczno-terapeutyczny o pozornie wzmożonym nadzorze.
                Kilka znoszonych koszulek w podstawowych kolorach spoczęło na dnie małej walizki. Schronisko dla nieletnich nie oferowało pięciogwiazdkowych warunków, więc nie czuła się nijak przywiązana do opuszczanego pokoju. Spędziła w nim wystarczająco dużo czasu, aby je porządnie znienawidzić. Opuszczając jego mury, odetchnęła z ulgą. Stan zawieszenia minął, więc mogła jedynie cieszyć się z obrotu, jaki przybrały sprawy.
                Tylko na jak długo?
               
                Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Cztery miesiące wyrwane z życia przepadły gdzieś bezpowrotnie,  a ja nie byłam w stanie nic na to poradzić. Mogłam tylko biernie się  przypatrywać, jak inni decydują za mnie o moim życiu.
                Nie raz zdarzył się moment, kiedy chciałam rzucić to wszystko i uciec gdziekolwiek, byle daleko, ale z trudem się powstrzymałam.
                I chyba było warto.

                Samochód jechał krętą, piaszczystą drogą. Nie było już mowy o jakimkolwiek zboczeniu z kursu czy nietrafieniu do celu. Surowy krajobraz przewijał się za szybą w monotonnym, wręcz usypiającym tempie.
                Destiny siedziała w dość niegodnej pozycji na tylnim siedzeniu małego autka. Dobitnie czuła, jak cała sytuacja jej uwłacza, jednak tym razem postanowiła zachować milczenie. W oddali majaczył się zarys ponurego budynku, ale odpychała od siebie myśl, że za kilkanaście minut będzie stała u jego bram. Poczuła się jak wygnaniec. Miała wkroczyć w całkowicie nieznany jej świat, zdana na łaskę, bądź niełaskę losu. Odludek wpuszczony do zdeprawowanej społeczności. Kiepski żart?
                W końcu służbowy samochód Christiny zaparkował na zarośniętym parkingu, który zdawał się nie mieć bliższego kontaktu z ogrodnikiem od dłuższego czasu. Strzelista brama, zakończona drutem kolczastym, rzucała przygnębiający cień na ich twarze.
                - Spokojnie, Des, dasz radę – sierżant Brown postanowiła rozwiać niewypowiedziane obawy dziewczyny.
                - Ja bym nie dała? – Grey uniosła lewy kącik ust w niepewnym uśmiechu.
                Kobieta zaśmiała się głośno i uścisnęła opiekuńczo jej ramię.
                - Koniec tych czułości – warknął nowoprzybyły.
                Obie odwróciły się powoli w stronę kipiącego wściekłością mężczyzny, wyłaniającego się zza bramy.
                - Spóźnione. Czy tak trudno przybyć na czas? – kontynuował tyradę z takim zaangażowaniem, że krople jego śliny torpedowały okolicę.
                - Pan wybaczy, panie…? – odparła zirytowana przedstawicielka władzy.
                - Panie wystarczy – zaśmiał się strażnik, mrużąc nieprzyjemnie oczy.
                Łatwo się domyślić, że Destiny nie zapałała do niego zbyt ciepłymi uczuciami. Zlustrowała go chłodnym spojrzeniem rasowego zabójcy.
                - Destiny Grey, sir – skłoniła się delikatnie, nie spuszczając z niego wzroku nawet na moment.
                - Wiem – parsknął. – W końcu nowi są tu tak rzadko, że wręcz tryskamy radością na ich przybycie.
                Sierżant postanowiła przerwać tę niekończącą się dyskusję i zainterweniować.
                - Nie uważa pan, że należałoby ją wprowadzić już do środka?
                - Sam dobrze o tym wiem, paniusiu – uniósł sarkastycznie brew. – Panienka sama sobie ponosi bagaż. Tutaj nie ma specjalnego traktowania.
                Destiny podniosła niewielką torbę i zarzuciła ją sobie na ramię. Spodziewała się kompletnej dziczy, ale to ją zaskoczyło. Gburowaty strażnik, jako wizytówka ośrodka?
                - Ciekawie się zapowiada – skwitowała, po raz ostatni zerkając na Christinę.

                Nie rozumiem, czemu ludzie tak narzekają na poprawczaki. Naprawdę, to banda bardzo sympatycznych dzieciaków, które po prostu znalazły się nie tam, gdzie trzeba! Można się z nimi świetnie dogadać, zaprzyjaźnić, zagrać w nogę czy nawet w szachy.
                Przyjęli mnie bardzo miło, jakbym była swego rodzaju powiewem świeżości w ich życiu. Nie mogłam narzekać na brak zainteresowania lub uwielbienia. Moje życie znowu nabrało sensu!
                Dobra, poprawczaki to dno.

                Budynek od samego początku nie wyglądał zbyt zachęcająco, ale Destiny postanowiła go nie oceniać. Szare, pozdrapywane ściany, zapleśniałe witryny i kraty w oknach nie musiały iść w parze z okropnym wnętrzem, prawda?
                Strażnik, który okazał się być Macmillanem Brandsem, otworzył przed nią wzmacniane metalem drzwi i nim zdążyła przejść, wyminął ją w progu. Zmarszczyła delikatnie nos, rozglądając się dookoła. Hol zbytnio nie imponował ani stylistyką, ani dbałością. Jedyne, czego nie można mu było odmówić, to sporawe rozmiary. Pomieszczenie było oświetlane czterema podłużnymi jarzeniówkami, rzucającymi nierówne pręgi na obskurne ściany, a na samym końcu znajdowały się schody, wyglądające, jakby pamiętały czasy wojny. Każdy stopień skrzypiał złowieszczo pod jej wysłużonymi, czarnymi trampkami.
                - Czas cię odprowadzić na zajęcia chyba, nie? – sapnął.
                - Do szkoły chyba też miałeś pod górę, nie? – mruknęła pod nosem, jednak ciężkie kroki strażnika zagłuszyły jej słowa.
                Zatrzymali się dopiero pod podrapanymi drewnianymi drzwiami, których osobiście by dla siebie nie wybrała. Gdzieś w rogu znajdowała się tajemnicza inskrypcja K+M, otoczona drobnym serduszkiem. Po drugiej stronie ktoś starannie wygrawerował misterne szatanie różki z sugestywnym dopiskiem ‘I tak wszyscy kiedyś umrzemy’. Po głębszym zastanowieniu Destiny doszła do wniosku, że mogłaby je polubić.
                - Zostawiaj tam torbę, a ja czekam tu – polecił Macmillan zachrypniętym głosem.
                Grey teatralnie wywróciła oczami. Nie była żadnym orłem, ale podstawy pisowni znała doskonale. Postanowiła ukrócić te męki, bo im szybciej zrobi to, co powiedział Gbur, tym szybciej się go pozbędzie. Bez większego przekonania otworzyła drzwi i jej wzrok od razu przyciągnęło zagracone łóżko koło okna. Zaraz, zagracone?
                - Nikt mi nie wspominał, że mam mieszkać z kimś – warknęła, wracając na korytarz.
                - Nikt też ci nie powiedział, że to nie pięciogwiazdkowy hotel, dziecino? – strażnik sarknął w odpowiedzi.
                Naburmuszona trzasnęła drzwiami i ruszyła przed siebie w stronę wyjścia. Dudniące kroki za plecami utwierdziły ją w przekonaniu, że Brands biegnie za nią, lecz bez lekkości gazeli.
                - Wiesz chociaż, gdzie iść? – krzyknął.
                - Nie.
                Długi dialog skończył się niezbyt delikatnym szarpnięciem za ramię i surowym spojrzeniem.
                - To ja cię poprowadzę – powiedział przez zęby i po raz kolejny tego dnia wyminął wściekłą dziewczynę.
                Po krótkiej wymianie różnorodnych jęków i powarkiwań udało im się w końcu wyjść na świeże powietrze, które świeże było jedynie metaforycznie. Droga do prowizorycznej szkółki składała się z zasuszonego trawnika, którego pojedyncze źdźbła łamały się z cichym trzaskiem pod jej stopami. Słońce wzbijało się powoli w niebo nad linią horyzontu, symbolizującą tę lepszą stronę świata.
                 Budynek szkolny również jej nie oczarował, jednak trzeba było przyznać, że był o wiele bardziej zadbany. Na ceglastej konstrukcji gdzieniegdzie przebijały się plamy pleśni, przykryte zmarnowanymi pnączami, przytrzymywanymi na zwykłe białe nitki. Był niski, raczej jednopiętrowy, choć kto wie, co mogło czaić się na strychu. Spomiędzy poszarzałych cegłówek odpadał tynk, ale całość wydawała się być dość solidna.
                Destiny wiedziała, że teraz czeka ją najgorszy moment. Po całym życiu otrzymywania prywatnych lekcji, musiała przejeść przez ciężki proces bycia nowym w klasie. Klasie pełnej ludzi, jakby ktoś nie pojął jeszcze powagi sytuacji. Tym razem Gbur, jak go już ochrzciła w myślach, uchylił jej drzwi ze złośliwym uśmieszkiem. Ku wielkiemu zdziwieniu zauważyła, że są nowe, choć zawiasy porastały kolejną warstwą rdzy.
                Dumnie przekroczyła próg i stanęła na środku niezbyt zatłoczonej klasy. Jej spojrzenie ślizgało się po twarzach zebranych, jakby byli świniami przeznaczonymi na ubój.
                - A to jest Destiny Frey – przedstawiła ją staruszka, siedząca pod oknem.
                - Grey – poprawiła ją odruchowo i zamilkła.
                Widziała, jak wręcz pożerają ją wzrokiem, bynajmniej nie w pozytywnym sensie.
                Nowa, nowa, nowa.
                Jakby słyszała ich myśli. Kilka dziewczyn z nastroszonymi fryzurami popatrzyło na nią z obrzydzeniem, a może nawet lekką zazdrością. Faceci albo zajęli się swoimi sprawami, albo oceniali kiedy uda się im ją wyrwać. Jedna czy dwie osoby uśmiechnęły się z politowaniem, jakby chciały powiedzieć, że ona jeszcze nie wie.
                Tłum nastolatków, każdy inny, ale jakoś nie przypatrywała im się z większym zaangażowaniem. Stała jak skamieniała w miejscu i wlepiała przerażone spojrzenie w chłopaka z ostatniej ławki.
                To był właśnie on.

                Chłopak z wizji. 

__________________________________________________________


Rozdział ze specjalną dedykacją dla mojej kochanej Claudine April, która obchodzi dzisiaj swoje szesnaste urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, czika!
To specjalnie dla niej data dodania rozdziału została przyspieszona, tudzież spięłam tyłek i napisałam to, co trzeba.

Czas na podziękowania!
Dziękuję Wam za to, że już zajrzeliście tutaj ponad 5000 razy (tak, tak, i tak każdy wie, że ponad połowa to byłam ja). Świętujemy również setkę komentarzy. Wyjątkowym szczęściarzem, któremu przypadł zaszczyt (taa) napisania komentarza numer 100 jest moja droga Serafino! 

A teraz czas na kajanie się na stercie rozgrzanych kamieni. Myślę, że rozdziały będą pojawiać się w mniejszych niż dotychczas odstępach czasu, bo jak już zauważyliście, coś zaczyna się dziać. Teraz znajdziecie więcej dialogów i tym podobnych. Jeśli macie jakieś uwagi, zastrzeżenia, czy też moje ulubione - komplementy (z natury skromna), to piszcie!

Nadal zachęcam do odwiedzania Zarysu Bloga.

Gorąco całuję,
Zabb.

Obserwatorzy

.