czwartek, 1 maja 2014

#2.



                Czułam jak każda cząstka mojego ciała drętwieje.
                Pani Montt nie żyje, powtarzałam w myślach. Jak dziecko łudziłam się, że to tylko złudzenie, lecz mokre od łez policzki matki wyraźnie mówiły co innego. Przytrzymałam się kuchennego blatu by nie upaść. Złego licho nie bierze, jednak nie tym razem.
                Warto postawić pytanie: Czy jej żałowałam?
                Nie.
                Ale i to nie było mi na rękę. Bardziej zastanawiał mnie Cień. Zbieżność zdarzeń czy ostrzeżenie?
                Patrząc z perspektywy czasu wiem, że mogłam temu zapobiec, lecz w tamtej chwili byłam niedoświadczonym dzieckiem. Palę się i powstaję z popiołów na nowo, by stawić czoła tym samym potworom co wtedy, z tą różnicą, że teraz potrafię je nazwać.

                Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Destiny wyszła z domu, w biegu ubierając stary płaszcz. Nie mogła pogodzić się ze słowami matki. Dobrze zdawała sobie sprawę, co się dzieje w takich sytuacjach. Policja przeprowadza śledztwo, przesłuchuje wszystkich powiązanych z ofiarą, aż w końcu łapie tych, którzy mają za słabe alibi lub zupełny jego brak.
                - Proszę państwa, Montt spędziła kilka godzin w jednym pomieszczeniu z wariatką, która miała sposobność, aby ją zabić. Ale spokojnie, zapewne jest niewinna – zakpiła na głos.
                Nie wierzyła, że uda się jej zachować stoicki spokój w czasie rozmowy.  Na myśl o Cieniach bladła i pociły jej się dłonie. Każdy przy zdrowych zmysłach dojdzie do wniosku, że dziewczyna coś ukrywa, a gdy zaczną węszyć dalej zrozumieją, że lepiej pójść na łatwiznę i zrzucić winę na nastolatkę z motywem.
                - Witam w świecie Destiny Grey – dorzuciła. - Tutaj nigdy nie narzekam na brak rozrywki.

                Światło poranka przedarło się przez zasłony, wybudzając mnie z letargu. Kilka dni trwałam w stanie totalnej rozsypki emocjonalnej, wyczekując zbawienia. Stary odtwarzacz muzyki stał w kącie pokryty grubą warstwą kurzu. Ubrania walały się po podłodze. Ogółem mój pokój przypominał moje życie – nieład. Kilkanaście razy przeszło mi przez myśl, żeby skrócić swoje cierpienie, ale ostatecznie wygrałam. Musiałam być silna. Kiedy teraz wracam myślami do tamtej chwili, przepełnia mnie bezsensowna duma. Z czasem dowiedziałam się, że mam dla kogo żyć. On był bliżej, niż myślałam. Dokładnie wewnątrz mnie.

                Mężczyzna przechadzał się nerwowym krokiem po gabinecie.
                - Uspokój się – mruknęła kobieta przy biurku znad sterty papierów.
                - Jak mam być spokojny? – warknął w odpowiedzi, przybierając nogami z większą zawziętością.
                - Stres skraca życie – ciągnęła tym samym, monotonnym tonem.
                - Ciekawą pracę sobie wybrałaś, jak na takie idee – rzucił kąśliwie.
                Ostatecznie komisarz Scott poddał się i opadł na najbliższy skórzany fotel, a sierżant Brown uśmiechnęła się z wyższością.
                - Teraz spokojnie możesz mi powiedzieć, co tam zaszło.
                - Sam nie do końca wiem – mruknął pod nosem, bawiąc się guzikiem munduru.

                Kiedy po raz kolejny rozległ się niepokojący sygnał telefonu, wzdrygnęłam się. Widziałam kto dzwoni i po co. Nie darowałabym sobie złośliwej myśli na temat służb porządkowych. Zanim oni zdążyli po mnie posłać, mój umysł przedstawił mi - nie dość dokładny, co prawda - zarys wydarzeń tamtego dnia, więc zostawiłam ich w tyle. Daleko w tyle.

Flashback

                Powiew powietrza uderzył z rozmachem w stertę papierów, zrzucając je z biurka na podłogę. Johanne zaklęła, choć wiedziała, że tak nie przystoi wykształconemu lekarzowi. Nienawidziła tej pracy. Po raz kolejny obiecywała sobie, że przy pierwszej okazji odejdzie na zasłużoną emeryturę, lecz zawsze coś stało na drodze. Pieniądze – główny wyznacznik władzy we współczesnym świecie. A Montt kochała rządzić ludźmi jak nikt inny. Wiedziała, że ze swoją skromną pensją nigdy nie wespnie się na szczyt, więc chętnie przyjmowała pracę jako terapeutka snobów z bogatych rodzin, by potem pluć sobie w brodę, jaka to była głupia.
                Zarząd kliniki od pewnego czasu zdawał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Klienci, co prawda, nie skarżyli się głośno, ale można było wyczuć napięcie, panujące między nimi a starszą kobietą. Nie po raz pierwszy dyrektor zasiadał w swoim wysłużonym fotelu, rozmyślając nad pozbyciem się uciążliwego psychologa, jednak Johanne zawzięcie trzymała się swojego stanowiska i nie chciała słyszeć ani słowa o powrocie do domu.
                Montt była marnym sojusznikiem. Sekretarki ze strachem w oczach parzyły jej poranną kawę, dokładnie odmierzając każdą łyżeczkę, aby przypadkiem nie podpaść. Każdą przerwę spędzała samotnie w swoim gabinecie, podczas gdy pozostali pracownicy zbierali się w grupki i z pasją omawiali swoje życie towarzyskie.
                Nikomu również nie uśmiechała się wizja posiadania wroga w Johanne. Budziła respekt, nawet gdy siedziała, wertując papiery. Sam dyrektor bał się wręczyć jej wymówienie, jednak dzielnie próbował, wciąż nie tracąc nadziei.
                Destiny Grey była ostatnią pacjentką, zapisaną na ten dzień. Kobieta westchnęła z ulgą, wysuwając opuchnięte stopy z za ciasnych pantofli. Jeszcze nigdy nie cieszyła się tak bardzo z zakończonej wizyty. Za każdym razem, gdy córka Lewisa przekraczała próg jej gabinetu, miała ochotę złapać ją za włosy i patrzeć jak zostają jej w garści. Nie raz, nie dwa była bliska uderzenia jej w twarz z otwartej dłoni, lecz powstrzymywała się, dosłownie w ostatniej chwili. Znała takie przebiegłe smarkule. Prowokowały ją, żeby następnie pójść do tatusia ze łzami w oczach i udawać wielce skrzywdzone dzieciątka.
                - Ale nie ze mną te numery – sapnęła, luzując guzik żakietu.
Zamilkła, kiedy dobiegł ją niezidentyfikowany odór. Rozejrzała się ostrożnie po pomieszczeniu, lecz było puste.
                - Żywej duszy tu nie ma, a ty panikujesz, Jo – odezwała się sama do siebie, by następnie wybuchnąć panicznym śmiechem.
                Ręce jej się trzęsły, kiedy otwierała szufladę. Czuła, że coś się wydarzy. Wiedziała też, że ta cała Grey odniosła to samo wrażenie. Przypadła jej rola praktycznej kobiety, więc nie mogła zignorować dość oczywistych faktów. Świetnie zdawała sobie sprawę, że jej towarzystwo nie należało do najprzyjemniejszych, jednak nie było to powodem do ucieczki.
                - Tak, ta mała suka jest mistrzynią w ukrywaniu uczuć, ale ja w końcu nazywam się Montt – zarechotała. – Nie bez powodu siedzę w tym parszywym fotelu od tylu lat.
                Nieprzyjemny zapach nasilił się. Johanne nigdy nie znalazła się obok nieboszczyka, ale mogłaby się założyć, że tak właśnie by pachniał. Rzuciła jeszcze jedno spanikowane spojrzenie w stronę okna, znów bez rezultatu. Niebo przybrało już kolor czarnego aksamitu.
                Piękna noc, by umrzeć – pomyślała, lecz natychmiast odgoniła tą głupią myśl.
                Uznała, że umysł płata jej figle. Przepracowanie. Z chęcią wykorzystałaby jeden z zaległych urlopów, ale nie mogła dać im tej satysfakcji. Wyciągnie jeszcze ze cztery lata, a potem z miną zwycięzcy uda się na zasłużony spoczynek.
                Szybko wrzuciła do małej torebki portfel i telefon komórkowy. Po omacku szukała butów, kiedy to się stało.
                Johanne nie miała nawet czasu zawołać o pomoc.
                Okno wleciało do środka, jakby wepchnięte przez jakąś nadnaturalną siłę, a odłamki szkła rozsypały się po pomieszczeniu. Szklany regał zachwiał się niebezpiecznie, by następnie runąć całym swoim ciężarem w stronę przerażonej kobiety.
                Minutę później było już po wszystkim.
Nikt nie ośmielił się wejść do gabinetu – wszyscy zamarli w bezruchu, oczekując aż coś się zdarzy, jednak zapadła mrożąca krew w żyłach cisza. Wezwany komisarz Scott jako pierwszy przekroczył próg i z bijącym sercem odważył się spojrzeć w stronę biurka.
                Gdyby nie poinformowano go, że na obracanym fotelu powinna siedzieć Johanne Montt, nie byłby w stanie jej rozpoznać. Ciało było całe pokaleczone. Przez moment przebiegła mu myśl, że przypomina zmasakrowanego jeżozwierza z jakiejś dziwacznej krainy lodu. Jednak nie to wydawało się najbardziej wstrząsające. Mniej więcej ze środka pleców kobiety wystawał stelaż regału, a podłoga zbryzgana była świeżą krwią.
                Tłum gapiów ustawił się na korytarzu, rzucając ciekawskie spojrzenia.
                Chyba nie trzeba już jej zwalniać– pomyślał w miarę trzeźwo dyrektor, po czym zemdlał, uderzając widowiskowo twarzą o podłogę.




______________________________________________



Dedykacja dla:
luvbiiebah, Viv V., Ani i Klaudii, które zaglądały na Cienie, nawet w czasie mojej kilkumiesięcznej przerwy x
Claudine April, która mnie nieustannie motywowała, nawet wtedy, kiedy latałam u niej po pokoju w dresach, rajstopach na wysokości kostek i jej szpilkach x

Witam wszystkich po jeszcze dłuższej przerwie niż ostatnio!
Nie znajduję słów na swoje wytłumaczenie. Zaraziłam się życiem – dość dotkliwie, więc wena postanowiła wyskoczyć na ‘krótkie’ wakacje. Mam nadzieję, że teraz nie ucieknie mi tak łatwo i będę mogła częściej wstawiać rozdziały.
W komentarzach możecie pisać, co wam się podoba, a co nie. Mogłam wypaść z formy przez czas nieobecności.

Gorące pozdrowienia od - wreszcie obecnej - Loki Zabb.

Obserwatorzy

.