czwartek, 21 listopada 2013

#Prologue.



                Stara latarnia oświetlała opustoszałą ulicę. Chłopak był sam. Objął się, energicznie rozmasowując zziębnięte ramiona. Mokra bluza przykleiła się do jego ciała, niczym druga skóra. Schował dłonie w kieszeniach, lecz był to raczej odruch, niż chęć ogrzania się. Ruszył przed siebie szybkim krokiem, jednak po chwili zwolnił. Nigdzie mu się nie spieszyło. Nie wiedział gdzie iść.
                Pojedyncze krople wody zwiastowały nadejście kolejnej ulewy. Naciągnął głębiej kaptur na głowę, szykując się na deszcz. Bał się. Miał dziwne przeczucie, że zaraz zdarzy się coś okropnego, ale w żaden sposób nie potrafił tego logicznie wyjaśnić. Chciał uciec, schować się, ale coś mu nie pozwalało. Poczuł na sobie spojrzenie. Rozejrzał się dookoła, lecz nie dostrzegł niczego podejrzanego: po obu stronach uliczki stały liczne sklepy, zamknięte już o tak późnej porze.
                Latarnia zamigotała i zgasła z cichym sykiem. Już jedynie księżyc oświetlał mu drogę, swoją bladą poświatą. Uderzył go słodkawy zapach, którego nie potrafił zidentyfikować. Przyjrzał się jednej witrynie sklepowej i mógł przysiąc, że coś się tam poruszyło. Kierowany odruchem, podszedł bliżej i przykucnął przed samą szybą. Jego palce natrafiły tylko na kamienie śliskie od mchu. Pokręcił głową, jakby nie wierząc w to, co robi, i wstał. Najprawdopodobniej miał pierwsze objawy hipotermii, więc wzrok mógł płatać mu figle. Przetarł oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści, zostawiając na twarzy błotniste ślady. Uśmiechnął się jak szaleniec, zwrócił głowę ku górze i wpatrywał się w niebo. Nie miał pojęcia co tam robił, ani dlaczego nie leży w ciepłym łóżku. W tamtym momencie to nie było istotne. Czuł, że musi odegrać fragment scenariusza swojego życia i odejść. Nie chciał tego. Miał wrażenie, że to nie skończy się niczym dobrym, ale postanowił to zignorować. Uszczypnął zdrętwiałą od zimna dłoń i nic nie poczuł. Więc musiał to być sen. Okropny, parszywy koszmar. Jeden z tych, po których budził się zalany zimnym potem, z przyspieszonym oddechem. Rozluźnił każdy mięsień swojego ciała, szykując się na najgorsze.
                Kątem oka dostrzegł sylwetkę, przemykającą wzdłuż rynsztoku. Odskoczył jak oparzony i znów dał się nabrać swojej chorej wyobraźni, bo jak inaczej to wytłumaczyć? Zmarszczył brwi i z impetem wpadł na postać, zagradzającą mu drogę. Spojrzał szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając. W tamtym momencie strach w pełni zawładnął jego ciałem. Chciał krzyczeć, ale miał ściśnięte gardło. Przeczuwał to od początku, lecz dopiero wtedy to do niego dotarło.
                Mężczyzna uniósł dłoń, a spod obszernej szaty wystawał nóż. Rozciągnął usta w szyderczym uśmiechu i uniósł narzędzie na wysokość klatki piersiowej chłopaka. Pogroził mu palcem jak matka, która przyłapała swoje dzieci na kradzieży słodyczy i wbił ostrze po samą nasadę, przebijając jego serce.
                Chłopak wydał z siebie zduszony okrzyk, a jego oczy zaszły mgłą. Osunął się powoli na ziemię, z twarzą zastygłą w wyrazie zdziwienia. Cień jeszcze kilka minut stał nad jego znieruchomiałym ciałem, patrząc jak kurczy się w sobie. Po siedmiu minutach gałki oczne zmarłego zapadły się w głąb czaszki. Wyglądał krucho i niepewnie. Gdyby nie szkarłatna plama, rozciągająca się na jego bluzie, można byłoby uznać, że śpi.
                Postać odeszła, pozostawiając narzędzie zbrodni obok ciała. Tamta noc była symboliczna. Zwiastowała powrót Cieni Śmierci.


Obserwatorzy

.