środa, 2 lipca 2014

#3.


                Przesłuchania policyjne są jedną z tych rzeczy, które z jednej strony są śmiertelnie nużące, a z drugiej stanowią przyjemną odskocznię od monotonności. Przyjemne uczucie spełnienia powoli rozlewało się po moim ciele, kiedy obserwowałam ich zrezygnowane miny. Mogli uważać, że pójdzie łatwo. Mogli nawet sądzić, że kupią działkę z basenem na Księżycu. Pod każdym względem się zdrowo przeliczyli. Mój umysł jest jednym z najpilniej strzeżonych miejsc we wszechświecie, więc pozostaje mi jedynie załatwić bilet do Krainy Niespełnionych Marzeń tym, którzy myślą, że cokolwiek ze mnie wydobędą. Chaos – jakby ktoś pytał, co chcę na deser.

                - Mógłby pan przygasić światło? – mruknęła Destiny, osłaniając teatralnie twarz dłonią z rozczapierzonymi palcami.
                Sala przesłuchań na miejscowej komendzie policji nie imponowała rozmiarami i profesjonalnym wyposażeniem.  Linoleum w kolorze butelkowej zieleni unosiło się gdzieniegdzie, wypychane przez liczne pęcherze powietrza, nadając pomieszczeniu wyjątkowo obskurny i zaniedbany wygląd. W centralnej części stał składany stolik, nabyty na jednej z garażowych wyprzedaży, a przy nim dwa polowe krzesełka. Jedna żarówka zwisała smętnie na cienkim kablu, jakby tamtejsi projektanci wnętrz nie znali pojęć lampa i abażur
                - Przejdźmy do sedna, laleczko, to może wyjdziesz wcześniej i zdążysz na wieczorynkę – policjant zaśmiał się głosem zachrypniętym po wieloletnim stażu w nałogowym paleniu nikotyny.
                Mężczyzna był dość wysoki i na pierwszy rzut oka było widać, że w latach swojej świetności musiał posiadać imponująco wysportowaną sylwetkę, teraz zastąpioną przez delikatnie zarysowany brzuszek od hurtowych zamówień na napoje energetyczne i pączki bogate w szkodliwe cukry proste.
                Dziewczyna zmarszczyła nos, słysząc tę jawną zniewagę.
                - Uświadomiono pana, ile ja mam lat? – rzuciła kąśliwie, wbijając w niego mordercze spojrzenie. – Bo jeżeli utwierdzono pana w przekonaniu, że jestem dziesięciolatką, to wypadałoby postarać się o dogodniejsze warunki w otoczeniu kolorowych misiów, tygrysków i jednorożców, a nie jakąś ponurą klitkę, którą ominęły remonty przez ostatnie pięć dekad.
                Komisarz Scott zagryzł policzek od środka, odliczając w głowie od dziesięciu wstecz. Spodziewał się, że nie będzie łatwo, ale miał czas.
                - Twoja terapeutka, którą niewątpliwie darzyłaś wielką sympatią, zginęła niedawno w dość tajemniczych okolicznościach, a jej gabinet wygląda jakby przeszło tamtędy tornado, bądź atak rozjuszonego dziecka z problemami emocjonalnymi, więc lepiej by było dla ciebie, gdybyś współpracowała – warknął gardłowo, wyciągając z kieszeni stare cygaro.
                - Och, pani Montt! – wykrzyknęła Grey, jakby powtarzała właśnie nazwisko gitarzysty ulubionego zespołu, spotkanego w czasie zakupów w centrum handlowym. – Tak, stara poczciwa pani Montt – westchnęła z udawanym smutkiem.
                - Rozmawiamy właśnie o brutalnym morderstwie i sądzę, że ty posiadasz jakieś informacje – wytknął mężczyzna, obrzucając ją bacznym spojrzeniem.
                Nagle usta dziewczyny wygięły się w podkówkę, a wargi zaczęły niekontrolowanie drżeć. Cała jej twarz przybrała wyraz ucieleśnienia niewinności i rozpaczy.
                - A co ja mogę wiedzieć? – spytała, patrząc na niego zaszklonymi oczami.
                - Nie udawaj! – wrzasnął policjant, uderzając pięścią w blat stołu. – Wiem, że maczałaś w tym palce!
                Destiny spuściła skromnie wzrok, lecz w jej głowie szalała burza. Nie podejrzewała u tego osobnika aż takiej przenikliwości, więc musiała się bardziej postarać.
                - Wie pan… - wyszeptała, niemalże szlochając. – Ja… Ja czasem mam takie jakby przeczucia.
                Komisarz wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: ‘Znowu się zaczyna’.
                - I na sesji właśnie miałam jedno – kontynuowała, pochlipując żałośnie. – Strasznie się wystraszyłam i chciałam wyjść. Nie sądziłam, że coś się stanie naprawdę. Myślałam, że to tylko takie złudzenie.
                Odgrywanie słabej i niepewnej dziewczynki pasowało jak ulał do tej sytuacji. U ludzi w średnim wieku, a szczególnie u stróżów prawa w kulminacyjnym punkcie kariery, rozkwitało coś w stylu instynktu macierzyńskiego, lecz w odniesieniu do wszystkich bezbronnych istot w promieniu stu metrów. Chcieli bronić je za wszelką cenę i nie dopuścić, żeby stała im się jakaś krzywda. Destiny wiedziała, że pod maską hardego dowódcy kryła się druga twarz, ta miła i troskliwa. Musiała tylko odnaleźć sposób, na wydobycie jej.
                - Chciałam jej pomóc – po jej policzku potoczyła się słona łza. – Tylko kiedy zorientowałam się, o co tak naprawdę chodzi, było już za późno. Nie mogłam się pozbierać, kiedy mama przekazała mi tą smutną wieść.
                To ostatnie w sumie nie było kłamstwem, a przynajmniej nie tak do końca. Faktem było, że zwyczajny mętlik panujący pod jej blond czupryną stał się jeszcze bardziej skomplikowany i zachachmęcony w chwili, kiedy doszły ją najnowsze informacje.
                Ostatecznie maska Scotta stopniała, a na jego twarzy pojawił się wyraz najszczerszej troski.
                - Przyniosę ci herbatki, złotko – zawiadomił i wyszedł z sali, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
                Destiny wyciągnęła się wygodnie na krześle, a jej usta rozciągnęły się w lubieżnym uśmiechu. Mogła odnotować kolejne zwycięstwo.

                Zagadką dla mnie pozostają niektóre mroczne zakamarki psychiki dorosłych osobników. Tak jak w niektórych kultach czczony jest diabeł, złoty posążek czy nawet miniatura średniowiecznego imbryka, większość współczesnych ludzi wierzy w moc kubka herbaty. Nie przeczę, że jest to dość zabawne, lecz także odrobinę niepokojące. Gdzie się nie obejrzę, proponują mi garnuszek  zbawiennego napoju, którego łyk rozwiąże problem głodu na świecie i nieustających wojen. Po opatentowaniu tego niesamowitego wynalazku, można by zbić fortunę. Nigdy więcej więzień, zakładów poprawczych i psychiatrycznych. W tamtym dniu świat stał się lepszym miejscem, przepełnionym miłością, dobrem i wszelkimi cnotami!
                No dobrze, żartowałam. Nawet nie lubię herbaty.

                - Wróciłam! – Destiny zawołała pozornie radosnym głosem, przekraczając próg domu.
                Dobiegło ją ciche szuranie, towarzyszące nerwowemu wsuwaniu bosych stóp w wełniane kapcie i łopotaniu połami szlafroka.
                - I jak było? – spytała Debby, nieco przygaszonym głosem.
                Dziewczyna wywróciła oczami, jakby komentując naiwność matki. Siedemnaście lat pod jednym dachem, a ta nadal nie potrafiła wyczuć jawnej ironii?! Skandal. Nie siląc się choćby na odrobinę uprzejmości, bez słowa wyminęła kobietę i skierowała się do swojego pokoju.
                Deborah wróciła do salonu i ukryła twarz w dłoniach. Nie spodziewała się, że będzie aż tak źle. Matka latami powtarzała jej, że wszystko się jakoś ułoży – znajdzie kochającego męża, zamieszkają w pięknym domu, urodzi cudowne dzieci. Tyle czasu w kłamstwie.  Lewis trwał przy niej, raczej z przywiązania niż miłości. Posiadłość przypominała jednego z czekoladowych Mikołai, którymi zawalone są półki w supermarketach w czasie świąt – piękna i zachęcająca z zewnątrz, lecz pusta w środku. Stosunków panujących między nią a jej jedyną latoroślą nie trzeba było nawet komentować. Serce Debby krwawiło za każdym razem, kiedy zostawała odrzucona, jednak nie potrafiła nic z tym zrobić.  Od dawna czuła, że traci kontrolę nad swoim życiem, lecz teraz sprawy osiągnęły apogeum beznadziei. Nie potrafiła nawet osobiście zjawić się w klinice.
                Bała się.
                Czysty strach mroził jej krew w żyłach na samą myśl o takiej wizycie. Wiedziała, że nie mogłaby się obronić przed kojącymi spojrzeniami i zachęcającymi słowami. Najprościej mówiąc – wygadałaby się, a to nie byłoby dobre. Lewis, prędzej czy później, dowiedziałby się o tym i raczej nie byłby uszczęśliwiony. Dla niego wizerunek był wszystkim, a gdyby go stracił…
                Dreszcz przebiegł po plecach zgarbionej kobiety, przez do wzdrygnęła się z niesmakiem. Chciała wszystko zakończyć, i to nie raz. Planowała spakować się i uciec daleko stąd, tylko nie chciała porzucić Destiny, a wiedziała, że nie mogłaby liczyć na jej wsparcie. Utknęła w martwym punkcie i pozostawały jej jedynie modlitwy do Boga, w którego i tak nie wierzyła, o lepsze jutro.
                Kiedy usłyszała skrobanie klucza, nieudolnie wpychanego w otwór zamka, zamarła. Wiedziała, że to nie zwiastuje niczego dobrego. Jej dalsze losy ważyły w zależności od tego czy pan Grey świętował udaną inwestycję, czy przeżywał porażkę. Zaciągnęła mocniej pasek szlafroka, jakby cienka warstwa materiału miała ją uchronić przed nieuniknionym.
                Ostatecznie drzwi stanęły otworem, a bezwładne ciało zaczęło się wtaczać na zdrętwiałych nogach. Atmosfera była napięta. Kobieta oddychała wolno, czując, że jej ciało tężeje. Miała ochotę stać się niewidzialna, choć na kilka sekund. Jednak marzenia nie zawsze stają się rzeczywistością.
                Dwoje przekrwawionych oczu łypnęło na nią z jawną wściekłością.

                Jeśli miałabym wskazać jedną, bądź jedyną osobę, której faktycznie zależało na moim dobru, byłaby to matka. Deborah stanowiła jednostkę dość specyficzną, jednak była idealnym uściśleniem dobrych chęci i znikomych działań. Wiem, że mnie kochała, choć nie potrafiła tego należycie pokazać. Przez jej brak asertywności, moje życie stało się Piekłem na Ziemi. Nie musiałam być dla niej aż tak okrutna i przyznam, że chwilami żałuję tego. Gdybyśmy miały okazję żyć w innych warunkach, prawdopodobnie udałoby mi się ją również pokochać.
                Jednak tak się nie stało. Obie zamieszkiwałyśmy pięćdziesiąty drugi dom przy Warren Street, zapisany – podobnie jak dwa samochody i rachunek telefoniczny – na Lewisa Greya. Obie wychodziłyśmy codziennie z przyklejonymi na twarze sztucznymi uśmiechami, żeby sąsiedzi nie domyślili się prawdy. Obie znosiłyśmy przytyki ojca, byleby żyć w świętym spokoju, a tak naprawdę jedynie się katowałyśmy.
                Teraz, kiedy to piszę, wiem co się stało. Matka zaznała tego upragnionego świętego spokoju, a ja katowałam się jeszcze przez długi czas. Czuję niewysłowioną ulgę, że jej męki skróciły się. Nie udałoby mi się znieść tego, co ona musiała przeżyć. Deborah Grey okazała się twardą sztuką i za to ją podziwiam.
                Szkoda tylko, że zrozumiałam to tak późno.

                Mosiężny stojak na płaszcze przewrócił się na ziemię, wytwarzając niesamowicie donośny dźwięk, jak na przedmiot jego rozmiarów. Destiny otworzyła oczy, rozeźlona nagłą pobudką. Była zagorzałą wyznawczynią zasady, że jej umysł do sprawnego funkcjonowania potrzebuje określonej liczby godzin snu, a liczne powroty do rzeczywistości bynajmniej nie sprzyjały pełnej regeneracji.
                Tym razem było inaczej. Nie potrzeba było nadnaturalnych mocy żeby wiedzieć, że coś było nie tak. Panująca cisza skojarzyła jej się z filmem o gladiatorach. W pewnym momencie na arenie ludzie milkli, a wojownik wstrzymywał oddech. Po sekundzie rozlegał się odgłos skrzypiących wrót i zza bramy wybiegła setka uzbrojonych mięśniaków, bądź tabun rozwścieczonych dzikich zwierząt. Nie wiadomo, co gorsze.
                Wybiegła z łóżka, nie zważając na to, że ma na sobie jedynie piżamę. Włoski na karku stawały jej dęba na myśl o tym, co się wydarzy.
                W korytarzu stał Lewis Grey, dzielnie walcząc o utrzymanie równowagi, jednak nawet to nie przeszkadzało mu w posyłaniu piorunujących spojrzeń światu. Po drugiej stronie Deborah zaciskała nerwowo usta i – o ile to możliwe – jeszcze bardziej zapadła się w sobie. Gdy mężczyzna zrobił ciężki krok w jej stronę, niepewnie wycofała się. Mimo trzeźwości umysłu, nadal była daleko na przegranej pozycji. Oparła się plecami o zimne drzwi, prowadzące do kuchni i na ślepo wymacała klamkę. To mogła być jedyna droga ucieczki, na jaką było ją w tamtym momencie stać.
                Destiny stała po przeciwnej stronie pomieszczenia, wyczuwając ruch przy drzwiach. Wiedziała co się zaraz wydarzy, jednak nie zmotywowało jej to do interwencji. Wręcz przeciwnie. Nogi wrosły jej w ziemię i stała z szeroko otwartymi oczami, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu.
                Ostatecznie wejście zostało otwarte i niepostrzeżenie drobna postać wsunęła się do środka, a za nią rozbrzmiały dudniące kroki. Wbrew pozorom wybrane miejsce nie należało najbezpieczniejszych.
                Lisi róg, przemknęło blondynce, będącej w stanie już tylko myśleć w miarę logicznie.

                Następne dni poświęciłam studiowaniu każdej sekundy tamtego wydarzenia. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Może gdyby mój mózg nie przypominał bezwartościowej sztuki zmrożonego mięsa, byłabym w stanie temu zapobiec.
                Tu zaczyna się cała ‘gdybanka’. Mocno uderzyłam się w twarz, żeby wypaść z tego błędnego koła, które prowadzi donikąd. Wiedziałam, że nic nie przywróci życia Deborah Grey. Tu potrzeba by było cudu, a ja już dawno przestałam wierzyć w Boga.

                - Nie! – z gardła Destiny wydobył się dość głośny, nieco histeryczny krzyk.
                Czerwona ze złości twarz mężczyzny gwałtownie zwróciła się w jej stronę. Mimo że czas szedł bardzo wolnym, żółwim krokiem – w jej oczach zdawał się pędzić na kark, na głowę.
                - Nie jesteś złym człowiekiem – powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem.
                Pokaźny tasak zadrżał w dłoni Lewisa, jakby ten wyraźnie się nad czym zastanawiał. Debby bliska była omdlenia, a jej pokiereszowane ciało obficie krwawiło z licznych płytkich ran. Ręka Greya przyciskała jej szyję do ściany, hamując bieg i tak już słabego tętna.
                - Możesz jeszcze przestać – negocjowała, wyciągając w jego stronę dłoń.
                Ogromna słona łza przetoczyła się po jego policzku i wsiąkła w zaplamiony krwią żony kołnierzyk.
                - Nie jesteś mordercą – Destiny ciągnęła swój monolog, wbijając uspokajające spojrzenie w jego twarz.
                Chrapliwy oddech Lewisa nieznacznie przyspieszył, a zapach alkoholu wypełnił niemalże całe pomieszczenie. Jego uścisk zelżał, a powieki osunęły się na gałki oczne.
                - Nie musisz tego robić – wyszeptała po raz ostatni.
                W ciągu jednej sekundy oprzytomniał i zaczął świdrować ją wzrokiem.
                - Już zrobiłem – wycharczał, wbijając nóż między żebra kobiety.
                Ogłuszający krzyk przebił zapadłą ciszę. Mężczyzna z miną sadysty przekręcał narzędzie zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, słuchając cichnących jęków Deborah. Krew skapywała na nieskazitelnie białą posadzkę, nadając zajściu wyjątkowo groteskowy charakter, jak scena żywcem wyjęta z horroru. Lewis ostatni raz przekręcił ostrze we wnętrzu zmasakrowanego korpusu kobiety, czemu towarzyszyło mokre plaśnięcie.
                Destiny pod wpływem chwili złapała stojącą na kuchence patelnię i zamachnęła się, celując w tył głowy oprawcy.  Rozległ się metaliczny brzdęk, a następnie ciało mężczyzny zwaliło się na podłogę z głuchym łoskotem. Dziewczyna podbiegła do zwłok matki i uklęknęła na zabrudzonej podłodze. Trzonek noża sterczał dumnie na tle wylewających się organów i poszatkowanej skóry. Bez chwili wahania Destiny pociągnęła za niego i położyła zakrwawione narzędzie na podłodze.
                - Mamo – wyszeptała, łapiąc ją za zimną dłoń.
                Mimo wszystko nie płakała. Nie potrafiła uronić nawet jednej, najmniejszej łzy.
                Trwała w tej pozycji przez następne, dłużące się minuty. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy drzwi zostały wyważone, a policja wbiegła do kuchni, przyciskając jej twarz do mokrej podłogi. Nic nie było już jej w stanie dotknąć...


 ___________________________________________________


Dedykacja dla tych osób, które znajdują ukryte przesłanie w 'Nie musisz tego robić' i 'Już zrobiłem'.

Witam was wszystkich serdecznie z kolejnym rozdziałem!
Długo mnie nie było, ale mam nadzieję, że większość z Was zrozumie zawziętą walkę o oceny, dopiero pod koniec roku.
Tym razem wena mnie dopadła w dość nieoczekiwanym momencie, więc przywiązałam ją do kaloryfera i tak łatwo nie dam jej już uciec. Jeśli to Was pocieszy, to zaczęłam już nawet skrobać coś, co ma być rozdziałem czwartym.
Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu moje wypociny :) Jeśli tak, to przekazujcie link dalej, bo to naprawdę miłe uczucie, jeśli się ma dla kogo pisać :) 
Liczę na komentarze - najlepiej te dobre, ale konstruktywna krytyka jest równie budująca.

Pozdrawiam gorąco!

Loca Zabb.

Obserwatorzy

.