poniedziałek, 20 października 2014

#5.

                
                Żeliwne drzwi, prowadzące do tymczasowego aresztu, zaskrzypiały złowieszczo, kiedy sierżant Brown postanowiła je otworzyć za plecami wspólników. Na całym korytarzu rozciągał się smród przegniłych pościeli, ciężkich krat i wilgotnego powietrza. Destiny dyskretnie zakasłała w obwisły rękaw pasiastej koszuli.
                - Macie dziesięć minut – padła krótka, acz treściwa informacja.
                Dziewczyna skinęła głową, jakby chcąc pospieszyć kobietę do opuszczenia pomieszczenia i skierowała swoje kroki w stronę celi numer 23.
                - Cześć – rzuciła, zatrzymując się przed celem wyprawy.
                Zmarnowany mężczyzna kulił się w rogu, porzuciwszy resztki skrywanej dumy i honoru. Rozciągnięty kitel skutecznie skrywał jego sylwetkę tak, że żaden znajomy nie rozpoznałby w nim tego starego Lewisa Greya.
                - Destiny? – spytał chrapliwie, wybudzając się ze stanu zawieszenia. – To naprawdę ty?
                Blondynka wywróciła oczami na klasyczny tekst z melodramatu.
                - Nie obchodzi mnie nic, oprócz tego, jak ja mam się wydostać z tego bagna – oświadczyła najchłodniejszym tonem, na jaki było ją stać. – Nie zamierzam kiblować za to, co zrobiłeś.
                Lewis powoli zsunął się z pryczy i podszedł do kraty, oddzielającej go z córką.
                - Ale to nie ja – wyszeptał gorączkowo, jakby się bał, że jeśli powie coś więcej, to niebo spadnie mu na głowę.
                - Oczywiście, ojcze – parsknęła. – A ja dzisiaj rano spotkałam czterech baletmistrzów z Azerbejdżanu, parząc poranną kawę z kokosa.
                Spojrzał na nią obłąkanym spojrzeniem.
                - Nikt nie jest bezpieczny, kiedy one patrzą – wyrzucił z prędkością karabinu maszynowego.
                Destiny przeszły ciarki po plecach, jednak nie miało to nic wspólnego z niską temperaturą, która nagle zdawała się spaść o kolejne kilka stopni. Poczuła, jakby właśnie umykał jej jeden z najistotniejszych elementów układanki.
                - Co za one? – warknęła, zezłoszczona swoim brakiem samokontroli.
                Pan Grey przełknął nerwowo ślinę i utkwił w niej rozbity wzrok.
                - Cienie.

                Bałam się. Po raz pierwszy poczułam taki cholerny strach, że nocą trzymałam szeroko otwarte oczy, byleby nie zasnąć.
                Słowa ojca błądziły w moich myślach, ilekroć wracałam do tamtej chwili.
                One patrzą.
                Poczułam spojrzenie niewidzących oczu na swoim karku. Dwoje pustych oczodołów jakiegoś groteskowego widma z horroru, wyczekującego mojej rychłej śmierci.
                Jedną nogą już stałam w grobie, więc co mnie powstrzymywało przed postawieniem tego ostatniego, decydującego kroku?
                Właśnie on.

                Sprawa odbyła się w tempie nadzwyczajnym. Do przewidzenia było, że media prędzej czy później dowiedzą się o całym zajściu i zmuszą organy władzy do dopięcia wszystkiego na ostatni guzik.
                Ach, jaka to była sensacja! Proces córki najznakomitszego biznesmena, rządzącego miastem. Ludzie chcieli więcej i więcej. Wszystkie brudne sprawki wyciekły szybciej niż woda z kranu, a statystyki kupna miejscowych gazet pięły się ku górze. Jednak cztery miesiące, trzy rozprawy i hektolitry wypitej kawy później było już po wszystkim. Przypadek Destiny Grey cichł, a wraz z nim głosy oskarżycieli i obrońców dziewczyny. Wszystko powoli wracało do normalności. Dziennikarze opisywali bohaterskie akcje ratownicze, sąsiadki z parteru znów obgadywały tę jędzę z trzeciego, której pies notorycznie podlewał ich petunie w ogródku, a mordercy, porywacze, samobójcy i tym podobni wrócili do spełniania się zawodowo. Nikt już nie żył sprawą dziewczyny z zaburzeniami osobowości, przez które nie trafiła na stałe do więzienia. Czekało ją piekło, bądź raj – w opinii co po niektórych. Zakład resocjalistyczno-terapeutyczny o pozornie wzmożonym nadzorze.
                Kilka znoszonych koszulek w podstawowych kolorach spoczęło na dnie małej walizki. Schronisko dla nieletnich nie oferowało pięciogwiazdkowych warunków, więc nie czuła się nijak przywiązana do opuszczanego pokoju. Spędziła w nim wystarczająco dużo czasu, aby je porządnie znienawidzić. Opuszczając jego mury, odetchnęła z ulgą. Stan zawieszenia minął, więc mogła jedynie cieszyć się z obrotu, jaki przybrały sprawy.
                Tylko na jak długo?
               
                Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Cztery miesiące wyrwane z życia przepadły gdzieś bezpowrotnie,  a ja nie byłam w stanie nic na to poradzić. Mogłam tylko biernie się  przypatrywać, jak inni decydują za mnie o moim życiu.
                Nie raz zdarzył się moment, kiedy chciałam rzucić to wszystko i uciec gdziekolwiek, byle daleko, ale z trudem się powstrzymałam.
                I chyba było warto.

                Samochód jechał krętą, piaszczystą drogą. Nie było już mowy o jakimkolwiek zboczeniu z kursu czy nietrafieniu do celu. Surowy krajobraz przewijał się za szybą w monotonnym, wręcz usypiającym tempie.
                Destiny siedziała w dość niegodnej pozycji na tylnim siedzeniu małego autka. Dobitnie czuła, jak cała sytuacja jej uwłacza, jednak tym razem postanowiła zachować milczenie. W oddali majaczył się zarys ponurego budynku, ale odpychała od siebie myśl, że za kilkanaście minut będzie stała u jego bram. Poczuła się jak wygnaniec. Miała wkroczyć w całkowicie nieznany jej świat, zdana na łaskę, bądź niełaskę losu. Odludek wpuszczony do zdeprawowanej społeczności. Kiepski żart?
                W końcu służbowy samochód Christiny zaparkował na zarośniętym parkingu, który zdawał się nie mieć bliższego kontaktu z ogrodnikiem od dłuższego czasu. Strzelista brama, zakończona drutem kolczastym, rzucała przygnębiający cień na ich twarze.
                - Spokojnie, Des, dasz radę – sierżant Brown postanowiła rozwiać niewypowiedziane obawy dziewczyny.
                - Ja bym nie dała? – Grey uniosła lewy kącik ust w niepewnym uśmiechu.
                Kobieta zaśmiała się głośno i uścisnęła opiekuńczo jej ramię.
                - Koniec tych czułości – warknął nowoprzybyły.
                Obie odwróciły się powoli w stronę kipiącego wściekłością mężczyzny, wyłaniającego się zza bramy.
                - Spóźnione. Czy tak trudno przybyć na czas? – kontynuował tyradę z takim zaangażowaniem, że krople jego śliny torpedowały okolicę.
                - Pan wybaczy, panie…? – odparła zirytowana przedstawicielka władzy.
                - Panie wystarczy – zaśmiał się strażnik, mrużąc nieprzyjemnie oczy.
                Łatwo się domyślić, że Destiny nie zapałała do niego zbyt ciepłymi uczuciami. Zlustrowała go chłodnym spojrzeniem rasowego zabójcy.
                - Destiny Grey, sir – skłoniła się delikatnie, nie spuszczając z niego wzroku nawet na moment.
                - Wiem – parsknął. – W końcu nowi są tu tak rzadko, że wręcz tryskamy radością na ich przybycie.
                Sierżant postanowiła przerwać tę niekończącą się dyskusję i zainterweniować.
                - Nie uważa pan, że należałoby ją wprowadzić już do środka?
                - Sam dobrze o tym wiem, paniusiu – uniósł sarkastycznie brew. – Panienka sama sobie ponosi bagaż. Tutaj nie ma specjalnego traktowania.
                Destiny podniosła niewielką torbę i zarzuciła ją sobie na ramię. Spodziewała się kompletnej dziczy, ale to ją zaskoczyło. Gburowaty strażnik, jako wizytówka ośrodka?
                - Ciekawie się zapowiada – skwitowała, po raz ostatni zerkając na Christinę.

                Nie rozumiem, czemu ludzie tak narzekają na poprawczaki. Naprawdę, to banda bardzo sympatycznych dzieciaków, które po prostu znalazły się nie tam, gdzie trzeba! Można się z nimi świetnie dogadać, zaprzyjaźnić, zagrać w nogę czy nawet w szachy.
                Przyjęli mnie bardzo miło, jakbym była swego rodzaju powiewem świeżości w ich życiu. Nie mogłam narzekać na brak zainteresowania lub uwielbienia. Moje życie znowu nabrało sensu!
                Dobra, poprawczaki to dno.

                Budynek od samego początku nie wyglądał zbyt zachęcająco, ale Destiny postanowiła go nie oceniać. Szare, pozdrapywane ściany, zapleśniałe witryny i kraty w oknach nie musiały iść w parze z okropnym wnętrzem, prawda?
                Strażnik, który okazał się być Macmillanem Brandsem, otworzył przed nią wzmacniane metalem drzwi i nim zdążyła przejść, wyminął ją w progu. Zmarszczyła delikatnie nos, rozglądając się dookoła. Hol zbytnio nie imponował ani stylistyką, ani dbałością. Jedyne, czego nie można mu było odmówić, to sporawe rozmiary. Pomieszczenie było oświetlane czterema podłużnymi jarzeniówkami, rzucającymi nierówne pręgi na obskurne ściany, a na samym końcu znajdowały się schody, wyglądające, jakby pamiętały czasy wojny. Każdy stopień skrzypiał złowieszczo pod jej wysłużonymi, czarnymi trampkami.
                - Czas cię odprowadzić na zajęcia chyba, nie? – sapnął.
                - Do szkoły chyba też miałeś pod górę, nie? – mruknęła pod nosem, jednak ciężkie kroki strażnika zagłuszyły jej słowa.
                Zatrzymali się dopiero pod podrapanymi drewnianymi drzwiami, których osobiście by dla siebie nie wybrała. Gdzieś w rogu znajdowała się tajemnicza inskrypcja K+M, otoczona drobnym serduszkiem. Po drugiej stronie ktoś starannie wygrawerował misterne szatanie różki z sugestywnym dopiskiem ‘I tak wszyscy kiedyś umrzemy’. Po głębszym zastanowieniu Destiny doszła do wniosku, że mogłaby je polubić.
                - Zostawiaj tam torbę, a ja czekam tu – polecił Macmillan zachrypniętym głosem.
                Grey teatralnie wywróciła oczami. Nie była żadnym orłem, ale podstawy pisowni znała doskonale. Postanowiła ukrócić te męki, bo im szybciej zrobi to, co powiedział Gbur, tym szybciej się go pozbędzie. Bez większego przekonania otworzyła drzwi i jej wzrok od razu przyciągnęło zagracone łóżko koło okna. Zaraz, zagracone?
                - Nikt mi nie wspominał, że mam mieszkać z kimś – warknęła, wracając na korytarz.
                - Nikt też ci nie powiedział, że to nie pięciogwiazdkowy hotel, dziecino? – strażnik sarknął w odpowiedzi.
                Naburmuszona trzasnęła drzwiami i ruszyła przed siebie w stronę wyjścia. Dudniące kroki za plecami utwierdziły ją w przekonaniu, że Brands biegnie za nią, lecz bez lekkości gazeli.
                - Wiesz chociaż, gdzie iść? – krzyknął.
                - Nie.
                Długi dialog skończył się niezbyt delikatnym szarpnięciem za ramię i surowym spojrzeniem.
                - To ja cię poprowadzę – powiedział przez zęby i po raz kolejny tego dnia wyminął wściekłą dziewczynę.
                Po krótkiej wymianie różnorodnych jęków i powarkiwań udało im się w końcu wyjść na świeże powietrze, które świeże było jedynie metaforycznie. Droga do prowizorycznej szkółki składała się z zasuszonego trawnika, którego pojedyncze źdźbła łamały się z cichym trzaskiem pod jej stopami. Słońce wzbijało się powoli w niebo nad linią horyzontu, symbolizującą tę lepszą stronę świata.
                 Budynek szkolny również jej nie oczarował, jednak trzeba było przyznać, że był o wiele bardziej zadbany. Na ceglastej konstrukcji gdzieniegdzie przebijały się plamy pleśni, przykryte zmarnowanymi pnączami, przytrzymywanymi na zwykłe białe nitki. Był niski, raczej jednopiętrowy, choć kto wie, co mogło czaić się na strychu. Spomiędzy poszarzałych cegłówek odpadał tynk, ale całość wydawała się być dość solidna.
                Destiny wiedziała, że teraz czeka ją najgorszy moment. Po całym życiu otrzymywania prywatnych lekcji, musiała przejeść przez ciężki proces bycia nowym w klasie. Klasie pełnej ludzi, jakby ktoś nie pojął jeszcze powagi sytuacji. Tym razem Gbur, jak go już ochrzciła w myślach, uchylił jej drzwi ze złośliwym uśmieszkiem. Ku wielkiemu zdziwieniu zauważyła, że są nowe, choć zawiasy porastały kolejną warstwą rdzy.
                Dumnie przekroczyła próg i stanęła na środku niezbyt zatłoczonej klasy. Jej spojrzenie ślizgało się po twarzach zebranych, jakby byli świniami przeznaczonymi na ubój.
                - A to jest Destiny Frey – przedstawiła ją staruszka, siedząca pod oknem.
                - Grey – poprawiła ją odruchowo i zamilkła.
                Widziała, jak wręcz pożerają ją wzrokiem, bynajmniej nie w pozytywnym sensie.
                Nowa, nowa, nowa.
                Jakby słyszała ich myśli. Kilka dziewczyn z nastroszonymi fryzurami popatrzyło na nią z obrzydzeniem, a może nawet lekką zazdrością. Faceci albo zajęli się swoimi sprawami, albo oceniali kiedy uda się im ją wyrwać. Jedna czy dwie osoby uśmiechnęły się z politowaniem, jakby chciały powiedzieć, że ona jeszcze nie wie.
                Tłum nastolatków, każdy inny, ale jakoś nie przypatrywała im się z większym zaangażowaniem. Stała jak skamieniała w miejscu i wlepiała przerażone spojrzenie w chłopaka z ostatniej ławki.
                To był właśnie on.

                Chłopak z wizji. 

__________________________________________________________


Rozdział ze specjalną dedykacją dla mojej kochanej Claudine April, która obchodzi dzisiaj swoje szesnaste urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, czika!
To specjalnie dla niej data dodania rozdziału została przyspieszona, tudzież spięłam tyłek i napisałam to, co trzeba.

Czas na podziękowania!
Dziękuję Wam za to, że już zajrzeliście tutaj ponad 5000 razy (tak, tak, i tak każdy wie, że ponad połowa to byłam ja). Świętujemy również setkę komentarzy. Wyjątkowym szczęściarzem, któremu przypadł zaszczyt (taa) napisania komentarza numer 100 jest moja droga Serafino! 

A teraz czas na kajanie się na stercie rozgrzanych kamieni. Myślę, że rozdziały będą pojawiać się w mniejszych niż dotychczas odstępach czasu, bo jak już zauważyliście, coś zaczyna się dziać. Teraz znajdziecie więcej dialogów i tym podobnych. Jeśli macie jakieś uwagi, zastrzeżenia, czy też moje ulubione - komplementy (z natury skromna), to piszcie!

Nadal zachęcam do odwiedzania Zarysu Bloga.

Gorąco całuję,
Zabb.

poniedziałek, 22 września 2014

#4.



                W każdej dobrej powieści kryminalnej autor dzieli postacie na te dobre i te złe. Z reguły w każdej grupie znajdzie się co najmniej jednej geniusz rękodzieła, któremu miliony czytelników złożą swoje serca w ofierze. Zawsze uważałam się za osobę z dość dobrze rozwiniętą umiejętnością racjonalnego myślenia, lecz popełniłam niewybaczalny błąd.
                Stresujące sytuacje wyzwalają w ludziach zachowania, o jakie by sami siebie nie podejrzewali. Od kiedy sięgam pamięcią, traktowałam mój ścisły umysł jako jednostkę niezawodną, więc to akurat mi nie groziło.
                Jednak czasami jeden, z pozoru nic nie znaczący, błąd potrafi zrujnować budowany latami światopogląd i w ciągu sekundy wszystko zaprzepaścić…

                Niebiesko-czerwone światła odbijały się na przemian w panoramicznych oknach przestronnego salonu. Tłum gapiów, ubranych w pluszowe szlafroki, stał za żółtą taśmą z czarnym napisem ‘POLICJA’, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
                Ciężkie kajdanki krępowały ręce Destiny. Jeden mundurowy posyłał jej raz po raz pogardliwe spojrzenia znad notesu.
                - Dzisiaj nie będziesz płakać, księżniczko? – spytał jak rasowy wyśmiewca.
                - Dzisiaj nie mogę, sierżancie Scott – odpowiedziała apatycznie.
                Jeszcze bardziej skuliła się w sobie, patrząc na srebrny worek na środku pokoju. Wiedziała, że w nim znajdują się szczątki tego, co przed kilkoma godzinami było jej rodzicielką.
                Cały teren był zabezpieczony. Policjanci w wielkich, gumowych rękawiczkach chodzili po mieszkaniu i zbierali dowody oraz ewentualne odciski palców.
                Destiny jeszcze mocniej zacisnęła powieki, aż zobaczyła przed nimi świetliste mroczki.
                Odciski palców.
                O d c i s k i  p a l c ó w.
                O tej jednej rzeczy nie pomyślała, kiedy wyławiała narzędzie zbrodni z wnętrza nieboszczki matki.
                O odciskach palców.
                Już było jasne, że cała ta sprawa nie skończy się na herbacie i upomnieniu. Makabryczne morderstwo, dokonane przez ojca z córką. Gazety szaleją. Było to oczywiste już w chwili, kiedy sanitariusze nie okryli jej kocykiem na ukojenie nerwów. Została brutalnie posadzona na niewygodnej, skórzanej kanapie, lepiącej się do jej brudnego ciała, z rękami wykręconymi przy plecach. Potraktowali ją jak pierwszego lepszego mordercę, bo tym właśnie w ich oczach była. Jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby podnieść rękę na najbliższą osobę?
                Destiny wiedziała, że zapłaci wysoką cenę za pijaństwo ojca. Nawet nie spodziewała się, jak wysoką.

                To przesłuchanie różniło się od wszystkich innych w mojej karierze. Nikt nie przemawiał do mnie spokojnym, pogodnym głosem. Nikt nie pytał, czy czegoś potrzebuję. Nikt nie prosił mnie o współpracę.
                W swoich aktach mieli już pełny zarys wydarzeń i nie chcieli, aby słowa rozstrojonej psychicznie nastolatki utrudniły im zamknięcie sprawy. Morderstwa zawsze były dość śliskim tematem, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Ludzie byli spragnieni rozrywki i to nie zmieniło się przez lata. Niczym zwierzęta żerowali na krzywdzie innych. Nie mieli pojęcia jak to jest stracić kogoś bliskiego i w sumie ich to nie obchodziło.
                Śmierć odwiedza nas w najmniej odpowiednich momentach i nim zdążymy poczuć jej zimny oddech na twarzy, leżymy martwi pięć metrów pod ziemią.  
               
                Zgrabna kobieta przechadzała się po niemalże opustoszałym pokoju z marsową miną. Zwykle jej wewnętrzny policjant bez trudu dogadywał się z zewnętrznym, ale nie tym razem. Intuicja nakazywała jej przeanalizować wszystko pod innym, z pozoru niezbyt istotnym,  kątem, chociaż sprawa była już względnie uporządkowana, a jej zamknięcie majaczyło się już za horyzontem.
                Wiedziała, że nie tak zachowuje się morderca. W swojej długiej i owocnej karierze miała wątpliwą przyjemność zamknąć w więziennych murach wielu opryszków, a oni dzielili się na dwa typy. Pierwszy zaklinał się na wszystko, że jest niewinny, chociaż dowody wyraźnie wskazywały na coś innego, a ostatecznie ‘pękał’ i przyznawał się do popełnionego czynu. Drugi zaś pozwalał się zakuć z miną zwycięzcy, licząc na to, że pozostanie powitany przez współwięźniów jak król.
                Destiny Grey stanowiła wyjątek od tej reguły. Nie starała się na siłę nic udowodnić, ani nie promieniowała samozadowoleniem. Sprawiała wrażenie, jakby porzuciła ciało w zaludnionym pokoju, a myślami błądziła po zupełnie innej krainie, funkcjonującej na jej zasadach. Każde oskarżycielskie słowo przyjęła z czymś, co mogłoby uchodzić za namiastkę pokory i nie odezwała się nawet na słowo.
                - Daj mi szansę ci pomóc – poprosiła postać skuloną w najciemniejszym kącie pomieszczenia.
                Po raz kolejny odpowiedziało jej nieobecne spojrzenie błękitnych, przekrwionych oczu.
                - Coś mi nie pasuje w tej układance, tylko nie wiem jeszcze co – powiedziała bardziej do siebie, bo porzuciła na tę chwilę zabieganie o uwagę dziewczyny.
                - Oni i tak nie zrozumieją – wycharczała nagle.
                Sierżant Brown obrzuciła ją pełnym nadziei spojrzeniem i przykucnęła na ziemi.
                - Cześć, Destiny. Mam na imię Christina – zaczęła łagodnym głosem.
                Skinienie głową.
                - Chcesz teraz ze mną porozmawiać? – spytała.
                Dziewczyna wyprostowała się i odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy.
                - Ale ty nie wiesz, czy chcesz tego słuchać – stwierdziła takim tonem, jakby wymieniały się przepisami na dziękczynnego indyka.

                Przewidywanie przyszłości nie było moją bajką. Swoją cenną uwagę koncentrowałam jedynie na konkretach, których tym razem nie było za wiele. Każda reakcja poszczególnych osób była już odgórnie zapisana w grubych księgach ich psychiki, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że jako jedna z nielicznych potrafię je odczytać.
                Jednak jestem tylko człowiekiem. Stosunkowo rzadko komukolwiek udaje się mnie zaskoczyć, ale zdarzają się takie przypadki. Jednym z nich była niejaka Christina Brown, sierżant komendy policji, władającej moim małym miasteczkiem.
                Może się wydawać, że moja historia to zbiór nieszczęśliwych opowiastek o złych ludziach, wiecznie stających mi na drodze. Christina stała się moim światełkiem, błyskającym nieśmiało na samym końcu ciemnego tunelu. Musiałam tylko podjąć jedną, kluczową decyzję.
                Czy mogłam jej zaufać?

                Kiedy nastąpił przełomowy moment, Destiny siedziała z odrętwiałymi kończynami na pamiętnym polowym krzesełku. Przeżarty przez mole, sztywny materiał skutecznie uprzykrzał jej pobyt w sali przesłuchań, jednak tym razem było jej wszystko obojętne.
                Nie zwracała uwagi na irytującą muchę, starającą się wydostać z potrzasku. Nie interesował jej zatęchły zapach, opanowujący pomieszczenie. Wyraźnie czuła, że straciła wszystko, co mogła, więc wygoda nie miała znaczenia.
                - Możemy zaczynać? – spytała Brown, zajmując miejsce naprzeciw niej.
                - Jasne – wymamrotała dziewczyna bez większego przekonania.
                - Zanim zapytasz, powiem ci, że ta rozmowa nie jest w żaden sposób nagrywana i pozostaje tylko między nami – oświadczyła kobieta, czemu towarzyszyło obojętne wzruszenie ramionami ze strony rozmówczyni.
                Na pięć długich minut zapadła cisza, zmącona jedynie bzyczeniem owada i starej żarówki. Kiedy mogło się zdawać, że nie będzie miała końca, rozległ się cichy, lekko zachrypnięty głos, jakby jego właścicielka powoli zapominała jak się mówi.
                - W tym właśnie leży problem – wycharczała Destiny, zmieniając pozycję.
                Sierżant Brown zmarszczyła brwi w geście niezrozumienia.
                - W czym?
                - Bo ja nic nie zrobiłam – wyjaśniła. – Nawet nie zareagowałam. Stałam jak głupie dziecko z rozdziawioną gębą i nie ruszyłam nawet palcem, kiedy ten skurwiel patroszył moją matkę.
                Kobieta puściła mimo uszu prostolinijne wyrażenie.
                - To nie twoja wina. Każdy by postąpił podobnie.
                - Ale ja nie jestem każdy – z głosu niebieskookiej ciągle bił ten sam chłód.
                -Zrozum, że jestem tu, żeby ci pomóc – Christina ponowiła prośbę, tłumiąc westchnięcie.
                - Póki co nie robisz tego, tylko mnie naiwnie usprawiedliwiasz.
                Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Nikt nie zapraszał na spotkanie przy kawie uroczej trzynastolatki, udzielającej się społecznie. Zamiast pogodnego dziecka, miejsce na sali przesłuchań zajmowała pokarana przez los nastolatka.
                - W takim razie opowiedz mi swoją wersję – zażądała Brown, jakby rzucając dziewczynie ukryte wyzwanie.
                Wiedziała, że ma już ją w garści, a przynajmniej w zasięgu dłoni.
                - Dobrze – odparła Grey po krótkiej chwili. – Tylko na starcie wybierz numer do waszego policyjnego psychiatry, bo jak będzie po wszystkim, zmienisz zdanie.
                I zaczęła opowiadać…


                Wyrzuciłam z siebie wszystko i chyłkiem obserwowałam jak różnorodne emocje pląsają po jej twarzy. Chociaż usilnie starała się nie dać nic po sobie znać, to spojrzenie mówiło wszystko, a ponoć oczy są zwierciadłem duszy. Zakładając oczywiście, że ktoś wierzy w takie brednie jak dusza.
                Czekałam na moment, kiedy panowie w białych kitlach przyjdą łaskawie ofiarować mi sweterek z uroczo długimi rękawami, kończącymi się gdzieś w okolicach pach.
                Kiedy pierwszy szok minął, odezwała się nieco bardziej świadomie i zadała kilka dodatkowych pytań, choć i one były wymuszone, bo moja opowieść nie dała jej nawet cienia zwątpienia.
                Wiedziałam, że mi uwierzyła. Znałam takie przypadki jak jej i spodziewałam się, że pomimo niewiarygodności całej sprawy, ona wypełni postawione przed sobą obietnice i zostanie ze mną tak długo, dopóki nie będzie w pełni usatysfakcjonowana.
                I dopóki ja nie będę.



 ___________________________________________________


Witam wszystkich serdecznie po tak długiej przerwie! Tym razem nie możecie wystawić mnie w dybach na środek rynku głównego, bo opóźnienie nie wynikło z mojej winy, a przynajmniej nie bezpośrednio. Otóż popsuła mi się (taa, sama!) ładowarka od laptopa, uziemiając w ten sposób świeżo napisany rozdziały. Dwoiłam się i troiłam, aż w końcu pożyczyłam trochę prądu i ta dam, wracam z dziełem niezbyt długim, ale dość satysfakcjonującym.

Skoro jestem teraz na żywo, to zapraszam Was gorąco do zakładki ZARYS BLOGA, gdzie dowiecie się co planuję, czym się inspiruję i ogólnie co siedzi pod moją skudłaną czupryną :) 

Całuję Wszystkich!
Loca Zabb.


środa, 2 lipca 2014

#3.


                Przesłuchania policyjne są jedną z tych rzeczy, które z jednej strony są śmiertelnie nużące, a z drugiej stanowią przyjemną odskocznię od monotonności. Przyjemne uczucie spełnienia powoli rozlewało się po moim ciele, kiedy obserwowałam ich zrezygnowane miny. Mogli uważać, że pójdzie łatwo. Mogli nawet sądzić, że kupią działkę z basenem na Księżycu. Pod każdym względem się zdrowo przeliczyli. Mój umysł jest jednym z najpilniej strzeżonych miejsc we wszechświecie, więc pozostaje mi jedynie załatwić bilet do Krainy Niespełnionych Marzeń tym, którzy myślą, że cokolwiek ze mnie wydobędą. Chaos – jakby ktoś pytał, co chcę na deser.

                - Mógłby pan przygasić światło? – mruknęła Destiny, osłaniając teatralnie twarz dłonią z rozczapierzonymi palcami.
                Sala przesłuchań na miejscowej komendzie policji nie imponowała rozmiarami i profesjonalnym wyposażeniem.  Linoleum w kolorze butelkowej zieleni unosiło się gdzieniegdzie, wypychane przez liczne pęcherze powietrza, nadając pomieszczeniu wyjątkowo obskurny i zaniedbany wygląd. W centralnej części stał składany stolik, nabyty na jednej z garażowych wyprzedaży, a przy nim dwa polowe krzesełka. Jedna żarówka zwisała smętnie na cienkim kablu, jakby tamtejsi projektanci wnętrz nie znali pojęć lampa i abażur
                - Przejdźmy do sedna, laleczko, to może wyjdziesz wcześniej i zdążysz na wieczorynkę – policjant zaśmiał się głosem zachrypniętym po wieloletnim stażu w nałogowym paleniu nikotyny.
                Mężczyzna był dość wysoki i na pierwszy rzut oka było widać, że w latach swojej świetności musiał posiadać imponująco wysportowaną sylwetkę, teraz zastąpioną przez delikatnie zarysowany brzuszek od hurtowych zamówień na napoje energetyczne i pączki bogate w szkodliwe cukry proste.
                Dziewczyna zmarszczyła nos, słysząc tę jawną zniewagę.
                - Uświadomiono pana, ile ja mam lat? – rzuciła kąśliwie, wbijając w niego mordercze spojrzenie. – Bo jeżeli utwierdzono pana w przekonaniu, że jestem dziesięciolatką, to wypadałoby postarać się o dogodniejsze warunki w otoczeniu kolorowych misiów, tygrysków i jednorożców, a nie jakąś ponurą klitkę, którą ominęły remonty przez ostatnie pięć dekad.
                Komisarz Scott zagryzł policzek od środka, odliczając w głowie od dziesięciu wstecz. Spodziewał się, że nie będzie łatwo, ale miał czas.
                - Twoja terapeutka, którą niewątpliwie darzyłaś wielką sympatią, zginęła niedawno w dość tajemniczych okolicznościach, a jej gabinet wygląda jakby przeszło tamtędy tornado, bądź atak rozjuszonego dziecka z problemami emocjonalnymi, więc lepiej by było dla ciebie, gdybyś współpracowała – warknął gardłowo, wyciągając z kieszeni stare cygaro.
                - Och, pani Montt! – wykrzyknęła Grey, jakby powtarzała właśnie nazwisko gitarzysty ulubionego zespołu, spotkanego w czasie zakupów w centrum handlowym. – Tak, stara poczciwa pani Montt – westchnęła z udawanym smutkiem.
                - Rozmawiamy właśnie o brutalnym morderstwie i sądzę, że ty posiadasz jakieś informacje – wytknął mężczyzna, obrzucając ją bacznym spojrzeniem.
                Nagle usta dziewczyny wygięły się w podkówkę, a wargi zaczęły niekontrolowanie drżeć. Cała jej twarz przybrała wyraz ucieleśnienia niewinności i rozpaczy.
                - A co ja mogę wiedzieć? – spytała, patrząc na niego zaszklonymi oczami.
                - Nie udawaj! – wrzasnął policjant, uderzając pięścią w blat stołu. – Wiem, że maczałaś w tym palce!
                Destiny spuściła skromnie wzrok, lecz w jej głowie szalała burza. Nie podejrzewała u tego osobnika aż takiej przenikliwości, więc musiała się bardziej postarać.
                - Wie pan… - wyszeptała, niemalże szlochając. – Ja… Ja czasem mam takie jakby przeczucia.
                Komisarz wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: ‘Znowu się zaczyna’.
                - I na sesji właśnie miałam jedno – kontynuowała, pochlipując żałośnie. – Strasznie się wystraszyłam i chciałam wyjść. Nie sądziłam, że coś się stanie naprawdę. Myślałam, że to tylko takie złudzenie.
                Odgrywanie słabej i niepewnej dziewczynki pasowało jak ulał do tej sytuacji. U ludzi w średnim wieku, a szczególnie u stróżów prawa w kulminacyjnym punkcie kariery, rozkwitało coś w stylu instynktu macierzyńskiego, lecz w odniesieniu do wszystkich bezbronnych istot w promieniu stu metrów. Chcieli bronić je za wszelką cenę i nie dopuścić, żeby stała im się jakaś krzywda. Destiny wiedziała, że pod maską hardego dowódcy kryła się druga twarz, ta miła i troskliwa. Musiała tylko odnaleźć sposób, na wydobycie jej.
                - Chciałam jej pomóc – po jej policzku potoczyła się słona łza. – Tylko kiedy zorientowałam się, o co tak naprawdę chodzi, było już za późno. Nie mogłam się pozbierać, kiedy mama przekazała mi tą smutną wieść.
                To ostatnie w sumie nie było kłamstwem, a przynajmniej nie tak do końca. Faktem było, że zwyczajny mętlik panujący pod jej blond czupryną stał się jeszcze bardziej skomplikowany i zachachmęcony w chwili, kiedy doszły ją najnowsze informacje.
                Ostatecznie maska Scotta stopniała, a na jego twarzy pojawił się wyraz najszczerszej troski.
                - Przyniosę ci herbatki, złotko – zawiadomił i wyszedł z sali, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
                Destiny wyciągnęła się wygodnie na krześle, a jej usta rozciągnęły się w lubieżnym uśmiechu. Mogła odnotować kolejne zwycięstwo.

                Zagadką dla mnie pozostają niektóre mroczne zakamarki psychiki dorosłych osobników. Tak jak w niektórych kultach czczony jest diabeł, złoty posążek czy nawet miniatura średniowiecznego imbryka, większość współczesnych ludzi wierzy w moc kubka herbaty. Nie przeczę, że jest to dość zabawne, lecz także odrobinę niepokojące. Gdzie się nie obejrzę, proponują mi garnuszek  zbawiennego napoju, którego łyk rozwiąże problem głodu na świecie i nieustających wojen. Po opatentowaniu tego niesamowitego wynalazku, można by zbić fortunę. Nigdy więcej więzień, zakładów poprawczych i psychiatrycznych. W tamtym dniu świat stał się lepszym miejscem, przepełnionym miłością, dobrem i wszelkimi cnotami!
                No dobrze, żartowałam. Nawet nie lubię herbaty.

                - Wróciłam! – Destiny zawołała pozornie radosnym głosem, przekraczając próg domu.
                Dobiegło ją ciche szuranie, towarzyszące nerwowemu wsuwaniu bosych stóp w wełniane kapcie i łopotaniu połami szlafroka.
                - I jak było? – spytała Debby, nieco przygaszonym głosem.
                Dziewczyna wywróciła oczami, jakby komentując naiwność matki. Siedemnaście lat pod jednym dachem, a ta nadal nie potrafiła wyczuć jawnej ironii?! Skandal. Nie siląc się choćby na odrobinę uprzejmości, bez słowa wyminęła kobietę i skierowała się do swojego pokoju.
                Deborah wróciła do salonu i ukryła twarz w dłoniach. Nie spodziewała się, że będzie aż tak źle. Matka latami powtarzała jej, że wszystko się jakoś ułoży – znajdzie kochającego męża, zamieszkają w pięknym domu, urodzi cudowne dzieci. Tyle czasu w kłamstwie.  Lewis trwał przy niej, raczej z przywiązania niż miłości. Posiadłość przypominała jednego z czekoladowych Mikołai, którymi zawalone są półki w supermarketach w czasie świąt – piękna i zachęcająca z zewnątrz, lecz pusta w środku. Stosunków panujących między nią a jej jedyną latoroślą nie trzeba było nawet komentować. Serce Debby krwawiło za każdym razem, kiedy zostawała odrzucona, jednak nie potrafiła nic z tym zrobić.  Od dawna czuła, że traci kontrolę nad swoim życiem, lecz teraz sprawy osiągnęły apogeum beznadziei. Nie potrafiła nawet osobiście zjawić się w klinice.
                Bała się.
                Czysty strach mroził jej krew w żyłach na samą myśl o takiej wizycie. Wiedziała, że nie mogłaby się obronić przed kojącymi spojrzeniami i zachęcającymi słowami. Najprościej mówiąc – wygadałaby się, a to nie byłoby dobre. Lewis, prędzej czy później, dowiedziałby się o tym i raczej nie byłby uszczęśliwiony. Dla niego wizerunek był wszystkim, a gdyby go stracił…
                Dreszcz przebiegł po plecach zgarbionej kobiety, przez do wzdrygnęła się z niesmakiem. Chciała wszystko zakończyć, i to nie raz. Planowała spakować się i uciec daleko stąd, tylko nie chciała porzucić Destiny, a wiedziała, że nie mogłaby liczyć na jej wsparcie. Utknęła w martwym punkcie i pozostawały jej jedynie modlitwy do Boga, w którego i tak nie wierzyła, o lepsze jutro.
                Kiedy usłyszała skrobanie klucza, nieudolnie wpychanego w otwór zamka, zamarła. Wiedziała, że to nie zwiastuje niczego dobrego. Jej dalsze losy ważyły w zależności od tego czy pan Grey świętował udaną inwestycję, czy przeżywał porażkę. Zaciągnęła mocniej pasek szlafroka, jakby cienka warstwa materiału miała ją uchronić przed nieuniknionym.
                Ostatecznie drzwi stanęły otworem, a bezwładne ciało zaczęło się wtaczać na zdrętwiałych nogach. Atmosfera była napięta. Kobieta oddychała wolno, czując, że jej ciało tężeje. Miała ochotę stać się niewidzialna, choć na kilka sekund. Jednak marzenia nie zawsze stają się rzeczywistością.
                Dwoje przekrwawionych oczu łypnęło na nią z jawną wściekłością.

                Jeśli miałabym wskazać jedną, bądź jedyną osobę, której faktycznie zależało na moim dobru, byłaby to matka. Deborah stanowiła jednostkę dość specyficzną, jednak była idealnym uściśleniem dobrych chęci i znikomych działań. Wiem, że mnie kochała, choć nie potrafiła tego należycie pokazać. Przez jej brak asertywności, moje życie stało się Piekłem na Ziemi. Nie musiałam być dla niej aż tak okrutna i przyznam, że chwilami żałuję tego. Gdybyśmy miały okazję żyć w innych warunkach, prawdopodobnie udałoby mi się ją również pokochać.
                Jednak tak się nie stało. Obie zamieszkiwałyśmy pięćdziesiąty drugi dom przy Warren Street, zapisany – podobnie jak dwa samochody i rachunek telefoniczny – na Lewisa Greya. Obie wychodziłyśmy codziennie z przyklejonymi na twarze sztucznymi uśmiechami, żeby sąsiedzi nie domyślili się prawdy. Obie znosiłyśmy przytyki ojca, byleby żyć w świętym spokoju, a tak naprawdę jedynie się katowałyśmy.
                Teraz, kiedy to piszę, wiem co się stało. Matka zaznała tego upragnionego świętego spokoju, a ja katowałam się jeszcze przez długi czas. Czuję niewysłowioną ulgę, że jej męki skróciły się. Nie udałoby mi się znieść tego, co ona musiała przeżyć. Deborah Grey okazała się twardą sztuką i za to ją podziwiam.
                Szkoda tylko, że zrozumiałam to tak późno.

                Mosiężny stojak na płaszcze przewrócił się na ziemię, wytwarzając niesamowicie donośny dźwięk, jak na przedmiot jego rozmiarów. Destiny otworzyła oczy, rozeźlona nagłą pobudką. Była zagorzałą wyznawczynią zasady, że jej umysł do sprawnego funkcjonowania potrzebuje określonej liczby godzin snu, a liczne powroty do rzeczywistości bynajmniej nie sprzyjały pełnej regeneracji.
                Tym razem było inaczej. Nie potrzeba było nadnaturalnych mocy żeby wiedzieć, że coś było nie tak. Panująca cisza skojarzyła jej się z filmem o gladiatorach. W pewnym momencie na arenie ludzie milkli, a wojownik wstrzymywał oddech. Po sekundzie rozlegał się odgłos skrzypiących wrót i zza bramy wybiegła setka uzbrojonych mięśniaków, bądź tabun rozwścieczonych dzikich zwierząt. Nie wiadomo, co gorsze.
                Wybiegła z łóżka, nie zważając na to, że ma na sobie jedynie piżamę. Włoski na karku stawały jej dęba na myśl o tym, co się wydarzy.
                W korytarzu stał Lewis Grey, dzielnie walcząc o utrzymanie równowagi, jednak nawet to nie przeszkadzało mu w posyłaniu piorunujących spojrzeń światu. Po drugiej stronie Deborah zaciskała nerwowo usta i – o ile to możliwe – jeszcze bardziej zapadła się w sobie. Gdy mężczyzna zrobił ciężki krok w jej stronę, niepewnie wycofała się. Mimo trzeźwości umysłu, nadal była daleko na przegranej pozycji. Oparła się plecami o zimne drzwi, prowadzące do kuchni i na ślepo wymacała klamkę. To mogła być jedyna droga ucieczki, na jaką było ją w tamtym momencie stać.
                Destiny stała po przeciwnej stronie pomieszczenia, wyczuwając ruch przy drzwiach. Wiedziała co się zaraz wydarzy, jednak nie zmotywowało jej to do interwencji. Wręcz przeciwnie. Nogi wrosły jej w ziemię i stała z szeroko otwartymi oczami, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu.
                Ostatecznie wejście zostało otwarte i niepostrzeżenie drobna postać wsunęła się do środka, a za nią rozbrzmiały dudniące kroki. Wbrew pozorom wybrane miejsce nie należało najbezpieczniejszych.
                Lisi róg, przemknęło blondynce, będącej w stanie już tylko myśleć w miarę logicznie.

                Następne dni poświęciłam studiowaniu każdej sekundy tamtego wydarzenia. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Może gdyby mój mózg nie przypominał bezwartościowej sztuki zmrożonego mięsa, byłabym w stanie temu zapobiec.
                Tu zaczyna się cała ‘gdybanka’. Mocno uderzyłam się w twarz, żeby wypaść z tego błędnego koła, które prowadzi donikąd. Wiedziałam, że nic nie przywróci życia Deborah Grey. Tu potrzeba by było cudu, a ja już dawno przestałam wierzyć w Boga.

                - Nie! – z gardła Destiny wydobył się dość głośny, nieco histeryczny krzyk.
                Czerwona ze złości twarz mężczyzny gwałtownie zwróciła się w jej stronę. Mimo że czas szedł bardzo wolnym, żółwim krokiem – w jej oczach zdawał się pędzić na kark, na głowę.
                - Nie jesteś złym człowiekiem – powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem.
                Pokaźny tasak zadrżał w dłoni Lewisa, jakby ten wyraźnie się nad czym zastanawiał. Debby bliska była omdlenia, a jej pokiereszowane ciało obficie krwawiło z licznych płytkich ran. Ręka Greya przyciskała jej szyję do ściany, hamując bieg i tak już słabego tętna.
                - Możesz jeszcze przestać – negocjowała, wyciągając w jego stronę dłoń.
                Ogromna słona łza przetoczyła się po jego policzku i wsiąkła w zaplamiony krwią żony kołnierzyk.
                - Nie jesteś mordercą – Destiny ciągnęła swój monolog, wbijając uspokajające spojrzenie w jego twarz.
                Chrapliwy oddech Lewisa nieznacznie przyspieszył, a zapach alkoholu wypełnił niemalże całe pomieszczenie. Jego uścisk zelżał, a powieki osunęły się na gałki oczne.
                - Nie musisz tego robić – wyszeptała po raz ostatni.
                W ciągu jednej sekundy oprzytomniał i zaczął świdrować ją wzrokiem.
                - Już zrobiłem – wycharczał, wbijając nóż między żebra kobiety.
                Ogłuszający krzyk przebił zapadłą ciszę. Mężczyzna z miną sadysty przekręcał narzędzie zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, słuchając cichnących jęków Deborah. Krew skapywała na nieskazitelnie białą posadzkę, nadając zajściu wyjątkowo groteskowy charakter, jak scena żywcem wyjęta z horroru. Lewis ostatni raz przekręcił ostrze we wnętrzu zmasakrowanego korpusu kobiety, czemu towarzyszyło mokre plaśnięcie.
                Destiny pod wpływem chwili złapała stojącą na kuchence patelnię i zamachnęła się, celując w tył głowy oprawcy.  Rozległ się metaliczny brzdęk, a następnie ciało mężczyzny zwaliło się na podłogę z głuchym łoskotem. Dziewczyna podbiegła do zwłok matki i uklęknęła na zabrudzonej podłodze. Trzonek noża sterczał dumnie na tle wylewających się organów i poszatkowanej skóry. Bez chwili wahania Destiny pociągnęła za niego i położyła zakrwawione narzędzie na podłodze.
                - Mamo – wyszeptała, łapiąc ją za zimną dłoń.
                Mimo wszystko nie płakała. Nie potrafiła uronić nawet jednej, najmniejszej łzy.
                Trwała w tej pozycji przez następne, dłużące się minuty. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy drzwi zostały wyważone, a policja wbiegła do kuchni, przyciskając jej twarz do mokrej podłogi. Nic nie było już jej w stanie dotknąć...


 ___________________________________________________


Dedykacja dla tych osób, które znajdują ukryte przesłanie w 'Nie musisz tego robić' i 'Już zrobiłem'.

Witam was wszystkich serdecznie z kolejnym rozdziałem!
Długo mnie nie było, ale mam nadzieję, że większość z Was zrozumie zawziętą walkę o oceny, dopiero pod koniec roku.
Tym razem wena mnie dopadła w dość nieoczekiwanym momencie, więc przywiązałam ją do kaloryfera i tak łatwo nie dam jej już uciec. Jeśli to Was pocieszy, to zaczęłam już nawet skrobać coś, co ma być rozdziałem czwartym.
Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu moje wypociny :) Jeśli tak, to przekazujcie link dalej, bo to naprawdę miłe uczucie, jeśli się ma dla kogo pisać :) 
Liczę na komentarze - najlepiej te dobre, ale konstruktywna krytyka jest równie budująca.

Pozdrawiam gorąco!

Loca Zabb.

Obserwatorzy

.