niedziela, 15 marca 2015

#6.

Na starcie małe ogłoszenie parafialne - imię głównej bohaterki zostało zmienione z Destiny na Shizen. Miłego czytania!

_____________________________________________

                Każdy człowiek w swojej palecie uczuć przechowuje kilka standardowych reakcji na poszczególne codzienne zjawiska. Uśmiecha się, kiedy jest zadowolony, płacze, kiedy się smuci, wzdycha, kiedy starsza kobieta szuka drobnych, stojąc na czele zniecierpliwionej kolejki do kiosku. Jednak tylko autorzy horrorów przewidzieli, co się dzieje, kiedy najgorszy koszmar zaczyna się spełniać, a bezradność paraliżuje nasze ciała.
                W każdej historii w pewnym momencie występuje wątek zetknięcia się głównego bohatera twarzą w twarz z przeznaczeniem i to głównie od tej przełomowej chwili zależą dalsze losy świata. Nie byłam w stanie sprawdzić, czy mój problem jest na tyle poważny, żeby wymagać interwencji prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale dobitnie czułam, jak pojedyncze kości wiotczeją wbrew mojej woli.
                Cała sytuacja nie podobała mi się ani trochę, więc postanowiłam, że muszę coś zrobić – w swoim czasie. Na wszystko przychodzi odpowiednia pora, jedynie sztuką jest ją wyczuć.

                Shizen postukiwała nerwowo długopisem o brzeg ławki. Sto siedemdziesiąt cztery minuty lekcji, bez najmniejszej nawet przerwy, było zdecydowanie ponad jej siły i w tym momencie marzyła już tylko o tym, żeby wyjść, zaczerpnąć świeżego powietrza i wypalić papierosa, ewentualnie całą paczkę.
                Kątem oka widziała bezimiennego chłopaka z ostatniej ławki. Czarne, potargane włosy okalały jego twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Bazgrolił coś zawzięcie w rogu kartki, aby następnie ją wyrwać i rzucić w stronę blondyna dwa rzędy obok. Kulki z papieru latały jej przed nosem z siłą mikro-pocisków, więc musiała wykazać się niesamowitym opanowaniem, żeby nie wstać i wrzasnąć na całe gardło, co o tym myśli.
- Może pani Grey odpowie nam na to pytanie – dotarł do niej głos nauczycielki.
Zmierzyła ja od stóp do głów krytycznym spojrzeniem.
- A może nie? – oparła najchłodniejszym tonem, na jaki było ją stać.
- Masz spore zaległości i musisz je nadrobić. Zorganizuję ci pomoc od któregoś z uczniów – kontynuowała.
- Obejdzie się. I tak to mnie zbytnio nie interesuje – Shizen wzruszyła ramionami.
Kobieta pokręciła głową, jakby była już przyzwyczajona do tego typu odzywek.
- Nie wiem, czego nie rozumiesz w słowie musisz? – spytała lekko rozeźlona.
- Muszę, to egzystować wbrew swojej woli z tymi wszystkimi popaprańcami. A czy pani już rozumie znaczenie słowa muszę? – jej fałszywie słodki głosik rozniósł się po sali, chociaż oczy ciskały błyskawice.  
Kilka osób spojrzało na nią z lekkim podziwem, kilka z przestrachem, a kilka z wyraźną wrogością.
Wreszcie ktoś się postawił!
Ale słyszeliście jej ton? Aż mnie ciarki przeszły!
Czy ona właśnie nazwała nas popaprańcami?!
                Cała klasa pogrążyła się w splocie cichych szeptów. Nawet tajemniczy brunet podniósł zaciekawiony wzrok znad kartki i patrzył na nią z dozą podziwu i politowania. Shizen wyprostowała się dumnie na krzesełku i uśmiechnęła się ironicznie. Już pierwszego dnia udało jej się zwrócić na siebie uwagę i pokazać wszystkim, że w tej grze nie jest byle jakim zawodnikiem. Ona zawsze wygrywa, a i tym razem nie zamierza odpuścić.

                Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pierwsza lekcja nie była taka zła. Trzy godziny nudy dla trzech minut widowiska z moją skromną osobą w centrum zainteresowania – całkiem niezły wynik jak na pierwszy raz.
                Nie mogłam pozwolić, żeby wzięli mnie za byle nowicjusza. Dobrze wiedziałam, jak funkcjonują takie miejsca. Nic ponad zwykłe prawo dżungli – tylko najsilniejsi przetrwają. Groźni drapieżcy zawsze znęcają się nad zwierzyną łowną, szczególnie w środowisku zdeprawowanych nastolatków, a mnie bliżej było do przyczajonej pantery niż zlęknionej łani. Oczywiście niemożliwością byłoby pokazanie całego arsenału możliwości. Moja osoba w większych dawkach mogłaby okazać się co najmniej niestrawna, chwilami doprowadzająca do obłędu.
                Nie ukrywam, że zainteresowała mnie postać chłopaka z wizji. Jeśli w każdym mogłam czytać jak w otwartej księdze, to on stanowił dla mnie jedną wielką niewiadomą. Ale czy chciałam go poznać? Sama nie wiem. Nie potrzebne mi były żadne bliższe znajomości, pomijając te niezbędne do przetrwania. W końcu każdy władca ma pod sobą całą świtę poddanych, prawda?

                Dziewczyna oparła się plecami o betonową konstrukcję trybun. Dzień był względnie słoneczny, jednak wcale nie rozjaśniło to otoczenia. Cała posesja miała w sobie coś takiego, co kazało czym prędzej wrzucić wsteczny bieg i odjechać daleko stąd. Gdyby nie ludzie, pałętający się dookoła, można by uznać to miejsce za opuszczone.
                Shizen obserwowała przechodzących uczniów z pogardliwą miną. Klimat poprawczaka przeniósł się na większość z nich – oni nawet nie chodzili. Oni się snuli.
                - Shizen, tak? – drobna szatynka spojrzała na nią wielkimi sarnimi oczami.
                - Zależy kto pyta, bo jeśli nasłała cię policja, to jestem Kate – sarknęła.
                Dziewczyna wybuchła perlistym śmiechem, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń.
                - Marié – powiedziała z wyraźnym francuskim akcentem.
                Shizen popatrzyła na nią, po czym ostentacyjnie odwróciła wzrok.
                - Nie podaję ręki ludziom, których nie znam – odparła.
                Marié wyglądała na zbitą z pantałyku, jednak niczym nie zrażona stała u boku blondynki.
                - Wiem, że początki są trudne. Sama jestem tu rok i do dziś pamiętam swój pierwszy dzień. Serio, wróciłam do pokoju cała uwalona błotem – opowiadała radosnym głosem, po czym zachichotała. – Ale tobie to nie grozi. Prędzej byś ich zasztyletowała spojrzeniem, niż oni podeszliby do ciebie.
                - Ty jednak podeszłaś – Shizen warknęła cicho, wyzbywając się resztek taktu.
                - Och, bo widzisz… – dziewczyna zamieszała się. – Uznałam, że lepiej poznać się na neutralnym gruncie, skoro mamy dzielić pokój.
                Shizen poczuła, jakby dostała w twarz. Bardzo powoli odwróciła się w jej strony i wytrzeszczyła oczy.
                - Że co będziemy? – spytała.
                - Dzielić pokój – Marié nie traciła fasonu. Mimo tak negatywnej reakcji, nadal uśmiechała się przyjaźnie.
                Shizen westchnęła i usiadła na betonowym schodku. Nie tak wyobrażała sobie tutejszy pobyt. Za nic nie przypuszczałaby, że utknie w jednym pomieszczeniu ze swoim całkowitym przeciwieństwem – jakąś wesołą dziewczyną, która nie wiadomo co robiła w tej wylęgarni rozpusty. Już po chwili Marié przykucnęła obok niej i spojrzała tęsknie w dal.
                - Wiem, że niespecjalnie ci się to podoba, ale musisz jakoś przeboleć – westchnęła. – Przez mój pokój przewijają się kolejne osoby i nigdy nie zagrzewają miejsca na dłużej. Albo wychodzą po dwóch miesiącach, albo przenoszą je do innych zakładów. Myślę, że nie spodziewają się tutaj nikogo, kto nie jest zepsuty do szpiku kości albo po prostu zabijam ich nienaturalnym entuzjazmem, chociaż na co dzień nie jestem aż taka straszna. Widzę, że i tym razem starałam się zbyt mocno.
                Dziwne myśli zakołatały w głowie Shizen. Poczuła nagły przypływ sympatii do tej drobnej dziewczyny, kucającej obok niej na opustoszałych trybunach. Przecież ona próbowała być tylko miła.
                - No okej, może się jakoś nie pozabijamy – rzuciła oszczędnie, unosząc lewy kącik ust. Jak na nią to było i tak bardzo dużo.
                Marié zerwała się z miejsce.
                - Skoro tak, to muszę ci koniecznie opowiedzieć kto jest kim – zawołała przez ramię.
                Shizen pokręciła głową z rozbawieniem i ruszyła za nią poznawać swój nowy świat.

                Nie mam pojęcia dlaczego tak szybko zgodziłam się na znajomość z tą nadpobudliwą Francuzką. Być może zrobiło mi się po prostu trochę jej szkoda – pasowała do tego miejsca jak pięść do nosa. Ale w końcu każda znajomość owocuje. Możliwe, że w takiej sytuacji dobrze było mieć sojusznika w postaci bomby energetycznej, która może wprowadzić mnie do nowego środowiska.
                Może życie wcale nie musiało być takie okropne? Może los skierował mnie w to miejsce, żeby wyperswadować mi wszystkie wpajane od najmłodszych lat teorie? Mogłam jednak tylko obserwować i czekać, mierząc się ze światem jak z największym rywalem.

                Ciepłe, wieczorne powietrze wpadało do pokoju przez uchylone okno. Shizen siedziała na parapecie, spoglądając w dal beznamiętnym wzrokiem. Nadal nie mogła się pogodzić, że utknęła w takim miejscu bez żadnych przywilejów. Do jasnej cholery! Nie mogła mieć ze sobą nawet telefonu komórkowego, chociaż i tak nie miała się z kim kontaktować.
                Dobiegł ją dźwięk wody, uderzającej o zniszczone kafelki w kabinie prysznicowej. Marié ostatecznie uznała, że przedstawianie mieszkańców zakładu można przełożyć na dzień następny, bo po tak długim dniu Shizen pewnie będzie chciała odpocząć. Dziewczyna dla świętego spokoju nie dyskutowała. Wolała spędzić wieczór samotnie w pokoju, niż biegać po terenie poprawczaka ze szczebioczącą coś radośnie Francuzką.
                I wtedy stała się rzecz z pozoru zwyczajna, jednak biorąc pod uwagę panujące warunki, niespodziewana. Po pokoju rozległo się puknie do drzwi. Shizen podeszła do drzwi i złapała za klamkę. Po drugiej stronie nikogo nie było.
                - Głupie żarty – przewróciła oczami.
                Kiedy miała zamykać drzwi, coś przykuło jej uwagę – na wycieraczce leżała mała, zmięta karteczka. Z bijącym sercem podniosła ją i delikatnie rozprostowała. Jej oczom ukazała się krótka wiadomość, zapisana schludnym, choć nieco pospiesznym pismem.

Najwyższy czas się poznać, prawda? Przyjdź za piętnaście minut pod trybuny. Spokojnie, kamery Cię nie namierzą, zadbam o to.
A.
               
                Pierwsza myśl – wyrzuć, zignorować i iść spać.
Nie  wiadomo, kto to jest.
Jedno zdanie, przemawiające jednocześnie za i przeciw.
A może to jakiś żart?
W końcu Marié powiedziała jej, co się działo w czasie jej pierwszych dni. Z nią samą rzekomo miało być inaczej, ale kto przewidzi, co siedzi w głowach tej bandy degeneratów?
Ostatecznie zdecydowała się, nie wiedząc, czy będzie tego żałować, czy nie. Zgarnęła z wieszaka znoszoną parkę i wyszła z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Po dłuższej chwili, spędzonej w labiryncie korytarzy, znalazła wyjście od strony szkoły.
- Idealnie – wyszeptała sama do siebie, kiedy okazało się, że było otwarte. Tajemnicza postać najwidoczniej zadbała o wszystko.
Silniejszy powiew powietrza rozwiał jej splątane włosy. Noc była wyjątkowo piękna. Nawet sam teren zakładu wyglądał inaczej – jakoś magicznie. Shizen ruszyła przez siebie wydeptaną ścieżką w kierunku trybun, oświetlanych żółtawym światłem, przez wielkie lampy. Po raz pierwszy rozkoszowała się chwilą – szeleszczącymi liśćmi, cykającymi świerszczami, a nawet zapachem wysuszonej trawy.

- Już myślałem, że nie przyjdziesz – usłyszała męski głos za plecami.

________________________________________________________

Rozdział ten dedykuję nowemu siedzisku i taśmie klejącej. Bez was to nie byłoby to samo.

Witam wszystkich po dłuższej, aniżeli krótszej, przerwie. Wiem, że zostało Was niewiele, bo już widzę ten las (rąk) komentarzy, ale to nie jest ważne. Grunt, że co najmniej dwie osoby niemalże codziennie zaglądają na bloga - to bardzo miłe i dziękuję Wam za to. Dziękuję również za nominacje do Liebster Awards. Dawno już się w to nie bawiłam, ale niestety cierpię na kompletny brak czasu, przez co nie byłabym w stanie nikogo nominować, bo - aż wstyd to przyznać - nie czytam zbyt wiele blogów. Jak już na jakiś wpadnę, jest to stare, zakończone opowiadanie, które znam i uwielbiam od lat. Ale wielkie dzięki! Bardzo miło jest mieć świadomość, że ktoś uważa moją robotę za dobrze wykonaną. 
Koniec smęcenia. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał i że uraczycie mnie jakimiś słodkościami poniżej. Do następnego!

Zabb.

Obserwatorzy

.