Przesłuchania
policyjne są jedną z tych rzeczy, które z jednej strony są śmiertelnie nużące,
a z drugiej stanowią przyjemną odskocznię od monotonności. Przyjemne uczucie
spełnienia powoli rozlewało się po moim ciele, kiedy obserwowałam ich
zrezygnowane miny. Mogli uważać, że pójdzie łatwo. Mogli nawet sądzić, że kupią
działkę z basenem na Księżycu. Pod każdym względem się zdrowo przeliczyli. Mój
umysł jest jednym z najpilniej strzeżonych miejsc we wszechświecie, więc
pozostaje mi jedynie załatwić bilet do Krainy Niespełnionych Marzeń tym, którzy
myślą, że cokolwiek ze mnie wydobędą. Chaos – jakby ktoś pytał, co chcę na
deser.
-
Mógłby pan przygasić światło? – mruknęła Destiny, osłaniając teatralnie twarz
dłonią z rozczapierzonymi palcami.
Sala przesłuchań na miejscowej
komendzie policji nie imponowała rozmiarami i profesjonalnym wyposażeniem. Linoleum w kolorze butelkowej zieleni unosiło
się gdzieniegdzie, wypychane przez liczne pęcherze powietrza, nadając
pomieszczeniu wyjątkowo obskurny i zaniedbany wygląd. W centralnej części stał
składany stolik, nabyty na jednej z garażowych wyprzedaży, a przy nim dwa polowe
krzesełka. Jedna żarówka zwisała smętnie na cienkim kablu, jakby tamtejsi
projektanci wnętrz nie znali pojęć lampa
i abażur.
- Przejdźmy do sedna, laleczko,
to może wyjdziesz wcześniej i zdążysz na wieczorynkę – policjant zaśmiał się
głosem zachrypniętym po wieloletnim stażu w nałogowym paleniu nikotyny.
Mężczyzna był dość wysoki i na
pierwszy rzut oka było widać, że w latach swojej świetności musiał posiadać
imponująco wysportowaną sylwetkę, teraz zastąpioną przez delikatnie zarysowany
brzuszek od hurtowych zamówień na napoje energetyczne i pączki bogate w
szkodliwe cukry proste.
Dziewczyna zmarszczyła nos,
słysząc tę jawną zniewagę.
- Uświadomiono pana, ile ja mam
lat? – rzuciła kąśliwie, wbijając w niego mordercze spojrzenie. – Bo jeżeli
utwierdzono pana w przekonaniu, że jestem dziesięciolatką, to wypadałoby
postarać się o dogodniejsze warunki w otoczeniu kolorowych misiów, tygrysków i
jednorożców, a nie jakąś ponurą klitkę, którą ominęły remonty przez ostatnie
pięć dekad.
Komisarz Scott zagryzł policzek
od środka, odliczając w głowie od dziesięciu wstecz. Spodziewał się, że nie
będzie łatwo, ale miał czas.
- Twoja terapeutka, którą
niewątpliwie darzyłaś wielką sympatią, zginęła niedawno w dość tajemniczych
okolicznościach, a jej gabinet wygląda jakby przeszło tamtędy tornado, bądź
atak rozjuszonego dziecka z problemami emocjonalnymi, więc lepiej by było dla
ciebie, gdybyś współpracowała – warknął gardłowo, wyciągając z kieszeni stare
cygaro.
- Och, pani Montt! – wykrzyknęła
Grey, jakby powtarzała właśnie nazwisko gitarzysty ulubionego zespołu,
spotkanego w czasie zakupów w centrum handlowym. – Tak, stara poczciwa pani
Montt – westchnęła z udawanym smutkiem.
- Rozmawiamy właśnie o brutalnym
morderstwie i sądzę, że ty posiadasz jakieś informacje – wytknął mężczyzna,
obrzucając ją bacznym spojrzeniem.
Nagle usta dziewczyny wygięły
się w podkówkę, a wargi zaczęły niekontrolowanie drżeć. Cała jej twarz
przybrała wyraz ucieleśnienia niewinności i rozpaczy.
- A co ja mogę wiedzieć? –
spytała, patrząc na niego zaszklonymi oczami.
- Nie udawaj! – wrzasnął
policjant, uderzając pięścią w blat stołu. – Wiem, że maczałaś w tym palce!
Destiny spuściła skromnie wzrok,
lecz w jej głowie szalała burza. Nie podejrzewała u tego osobnika aż takiej
przenikliwości, więc musiała się bardziej postarać.
- Wie pan… - wyszeptała,
niemalże szlochając. – Ja… Ja czasem mam takie jakby przeczucia.
Komisarz wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: ‘Znowu się zaczyna’.
Komisarz wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: ‘Znowu się zaczyna’.
- I na sesji właśnie miałam
jedno – kontynuowała, pochlipując żałośnie. – Strasznie się wystraszyłam i
chciałam wyjść. Nie sądziłam, że coś się stanie naprawdę. Myślałam, że to tylko
takie złudzenie.
Odgrywanie słabej i niepewnej
dziewczynki pasowało jak ulał do tej sytuacji. U ludzi w średnim wieku, a
szczególnie u stróżów prawa w kulminacyjnym punkcie kariery, rozkwitało coś w
stylu instynktu macierzyńskiego, lecz w odniesieniu do wszystkich bezbronnych
istot w promieniu stu metrów. Chcieli bronić je za wszelką cenę i nie dopuścić,
żeby stała im się jakaś krzywda. Destiny wiedziała, że pod maską hardego
dowódcy kryła się druga twarz, ta miła i troskliwa. Musiała tylko odnaleźć
sposób, na wydobycie jej.
- Chciałam jej pomóc – po jej
policzku potoczyła się słona łza. – Tylko kiedy zorientowałam się, o co tak
naprawdę chodzi, było już za późno. Nie mogłam się pozbierać, kiedy mama
przekazała mi tą smutną wieść.
To ostatnie w sumie nie było
kłamstwem, a przynajmniej nie tak do końca. Faktem było, że zwyczajny mętlik
panujący pod jej blond czupryną stał się jeszcze bardziej skomplikowany i
zachachmęcony w chwili, kiedy doszły ją najnowsze informacje.
Ostatecznie maska Scotta
stopniała, a na jego twarzy pojawił się wyraz najszczerszej troski.
- Przyniosę ci herbatki, złotko
– zawiadomił i wyszedł z sali, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
Destiny wyciągnęła się wygodnie
na krześle, a jej usta rozciągnęły się w lubieżnym uśmiechu. Mogła odnotować
kolejne zwycięstwo.
Zagadką
dla mnie pozostają niektóre mroczne zakamarki psychiki dorosłych osobników. Tak
jak w niektórych kultach czczony jest diabeł, złoty posążek czy nawet miniatura
średniowiecznego imbryka, większość współczesnych ludzi wierzy w moc kubka
herbaty. Nie przeczę, że jest to dość zabawne, lecz także odrobinę niepokojące.
Gdzie się nie obejrzę, proponują mi garnuszek
zbawiennego napoju, którego łyk rozwiąże problem głodu na świecie i
nieustających wojen. Po opatentowaniu tego niesamowitego wynalazku, można by
zbić fortunę. Nigdy więcej więzień, zakładów poprawczych i psychiatrycznych. W
tamtym dniu świat stał się lepszym miejscem, przepełnionym miłością, dobrem i
wszelkimi cnotami!
No
dobrze, żartowałam. Nawet nie lubię herbaty.
- Wróciłam! – Destiny zawołała
pozornie radosnym głosem, przekraczając próg domu.
Dobiegło ją ciche szuranie,
towarzyszące nerwowemu wsuwaniu bosych stóp w wełniane kapcie i łopotaniu
połami szlafroka.
- I jak było? – spytała Debby,
nieco przygaszonym głosem.
Dziewczyna wywróciła oczami,
jakby komentując naiwność matki. Siedemnaście lat pod jednym dachem, a ta nadal
nie potrafiła wyczuć jawnej ironii?! Skandal. Nie siląc się choćby na odrobinę
uprzejmości, bez słowa wyminęła kobietę i skierowała się do swojego pokoju.
Deborah wróciła do salonu i
ukryła twarz w dłoniach. Nie spodziewała się, że będzie aż tak źle. Matka
latami powtarzała jej, że wszystko się jakoś ułoży – znajdzie kochającego męża,
zamieszkają w pięknym domu, urodzi cudowne dzieci. Tyle czasu w kłamstwie. Lewis trwał przy niej, raczej z przywiązania
niż miłości. Posiadłość przypominała jednego z czekoladowych Mikołai, którymi
zawalone są półki w supermarketach w czasie świąt – piękna i zachęcająca z
zewnątrz, lecz pusta w środku. Stosunków panujących między nią a jej jedyną
latoroślą nie trzeba było nawet komentować. Serce Debby krwawiło za każdym
razem, kiedy zostawała odrzucona, jednak nie potrafiła nic z tym zrobić. Od dawna czuła, że traci kontrolę nad swoim
życiem, lecz teraz sprawy osiągnęły apogeum beznadziei. Nie potrafiła nawet
osobiście zjawić się w klinice.
Bała się.
Czysty strach mroził jej krew w
żyłach na samą myśl o takiej wizycie. Wiedziała, że nie mogłaby się obronić
przed kojącymi spojrzeniami i zachęcającymi słowami. Najprościej mówiąc –
wygadałaby się, a to nie byłoby dobre. Lewis, prędzej czy później, dowiedziałby
się o tym i raczej nie byłby uszczęśliwiony. Dla niego wizerunek był wszystkim,
a gdyby go stracił…
Dreszcz przebiegł po plecach
zgarbionej kobiety, przez do wzdrygnęła się z niesmakiem. Chciała wszystko
zakończyć, i to nie raz. Planowała spakować się i uciec daleko stąd, tylko nie
chciała porzucić Destiny, a wiedziała, że nie mogłaby liczyć na jej wsparcie.
Utknęła w martwym punkcie i pozostawały jej jedynie modlitwy do Boga, w którego
i tak nie wierzyła, o lepsze jutro.
Kiedy usłyszała skrobanie
klucza, nieudolnie wpychanego w otwór zamka, zamarła. Wiedziała, że to nie
zwiastuje niczego dobrego. Jej dalsze losy ważyły w zależności od tego czy pan
Grey świętował udaną inwestycję, czy przeżywał porażkę. Zaciągnęła mocniej
pasek szlafroka, jakby cienka warstwa materiału miała ją uchronić przed
nieuniknionym.
Ostatecznie drzwi stanęły
otworem, a bezwładne ciało zaczęło się wtaczać na zdrętwiałych nogach.
Atmosfera była napięta. Kobieta oddychała wolno, czując, że jej ciało tężeje.
Miała ochotę stać się niewidzialna, choć na kilka sekund. Jednak marzenia nie
zawsze stają się rzeczywistością.
Dwoje przekrwawionych oczu
łypnęło na nią z jawną wściekłością.
Jeśli miałabym wskazać jedną, bądź jedyną osobę, której faktycznie
zależało na moim dobru, byłaby to matka. Deborah stanowiła jednostkę dość
specyficzną, jednak była idealnym uściśleniem dobrych chęci i znikomych
działań. Wiem, że mnie kochała, choć nie potrafiła tego należycie pokazać.
Przez jej brak asertywności, moje życie stało się Piekłem na Ziemi. Nie musiałam
być dla niej aż tak okrutna i przyznam, że chwilami żałuję tego. Gdybyśmy miały
okazję żyć w innych warunkach, prawdopodobnie udałoby mi się ją również
pokochać.
Jednak
tak się nie stało. Obie zamieszkiwałyśmy pięćdziesiąty drugi dom przy Warren Street, zapisany – podobnie jak dwa samochody i rachunek telefoniczny – na
Lewisa Greya. Obie wychodziłyśmy codziennie z przyklejonymi na twarze
sztucznymi uśmiechami, żeby sąsiedzi nie domyślili się prawdy. Obie znosiłyśmy
przytyki ojca, byleby żyć w świętym spokoju, a tak naprawdę jedynie się
katowałyśmy.
Teraz,
kiedy to piszę, wiem co się stało. Matka zaznała tego upragnionego świętego
spokoju, a ja katowałam się jeszcze przez długi czas. Czuję niewysłowioną ulgę,
że jej męki skróciły się. Nie udałoby mi się znieść tego, co ona musiała
przeżyć. Deborah Grey okazała się twardą sztuką i za to ją podziwiam.
Szkoda
tylko, że zrozumiałam to tak późno.
Mosiężny
stojak na płaszcze przewrócił się na ziemię, wytwarzając niesamowicie donośny
dźwięk, jak na przedmiot jego rozmiarów. Destiny otworzyła oczy, rozeźlona
nagłą pobudką. Była zagorzałą wyznawczynią zasady, że jej umysł do sprawnego
funkcjonowania potrzebuje określonej liczby godzin snu, a liczne powroty do
rzeczywistości bynajmniej nie sprzyjały pełnej regeneracji.
Tym razem było inaczej. Nie
potrzeba było nadnaturalnych mocy żeby wiedzieć, że coś było nie tak. Panująca
cisza skojarzyła jej się z filmem o gladiatorach. W pewnym momencie na arenie
ludzie milkli, a wojownik wstrzymywał oddech. Po sekundzie rozlegał się odgłos
skrzypiących wrót i zza bramy wybiegła setka uzbrojonych mięśniaków, bądź tabun
rozwścieczonych dzikich zwierząt. Nie wiadomo, co gorsze.
Wybiegła z łóżka, nie zważając
na to, że ma na sobie jedynie piżamę. Włoski na karku stawały jej dęba na myśl
o tym, co się wydarzy.
W korytarzu stał Lewis Grey,
dzielnie walcząc o utrzymanie równowagi, jednak nawet to nie przeszkadzało mu w
posyłaniu piorunujących spojrzeń światu. Po drugiej stronie Deborah zaciskała
nerwowo usta i – o ile to możliwe – jeszcze bardziej zapadła się w sobie. Gdy
mężczyzna zrobił ciężki krok w jej stronę, niepewnie wycofała się. Mimo
trzeźwości umysłu, nadal była daleko na przegranej pozycji. Oparła się plecami
o zimne drzwi, prowadzące do kuchni i na ślepo wymacała klamkę. To mogła być
jedyna droga ucieczki, na jaką było ją w tamtym momencie stać.
Destiny stała po przeciwnej
stronie pomieszczenia, wyczuwając ruch przy drzwiach. Wiedziała co się zaraz
wydarzy, jednak nie zmotywowało jej to do interwencji. Wręcz przeciwnie. Nogi
wrosły jej w ziemię i stała z szeroko otwartymi oczami, niezdolna do wykonania
najmniejszego ruchu.
Ostatecznie wejście zostało
otwarte i niepostrzeżenie drobna postać wsunęła się do środka, a za nią
rozbrzmiały dudniące kroki. Wbrew pozorom wybrane miejsce nie należało
najbezpieczniejszych.
Lisi róg, przemknęło blondynce, będącej w stanie już tylko myśleć w
miarę logicznie.
Następne
dni poświęciłam studiowaniu każdej sekundy tamtego wydarzenia. Zastanawiałam
się, gdzie popełniłam błąd. Może gdyby mój mózg nie przypominał bezwartościowej
sztuki zmrożonego mięsa, byłabym w stanie temu zapobiec.
Tu
zaczyna się cała ‘gdybanka’.
Mocno uderzyłam się w twarz, żeby wypaść z tego błędnego koła, które prowadzi
donikąd. Wiedziałam, że nic nie przywróci życia Deborah Grey. Tu potrzeba by
było cudu, a ja już dawno przestałam wierzyć w Boga.
- Nie! – z gardła Destiny
wydobył się dość głośny, nieco histeryczny krzyk.
Czerwona ze złości twarz
mężczyzny gwałtownie zwróciła się w jej stronę. Mimo że czas szedł bardzo
wolnym, żółwim krokiem – w jej oczach zdawał się pędzić na kark, na głowę.
- Nie jesteś złym człowiekiem –
powiedziała spokojnym, rzeczowym tonem.
Pokaźny tasak zadrżał w dłoni
Lewisa, jakby ten wyraźnie się nad czym zastanawiał. Debby bliska była
omdlenia, a jej pokiereszowane ciało obficie krwawiło z licznych płytkich ran.
Ręka Greya przyciskała jej szyję do ściany, hamując bieg i tak już słabego
tętna.
- Możesz jeszcze przestać –
negocjowała, wyciągając w jego stronę dłoń.
Ogromna słona łza przetoczyła
się po jego policzku i wsiąkła w zaplamiony krwią żony kołnierzyk.
- Nie jesteś mordercą – Destiny
ciągnęła swój monolog, wbijając uspokajające spojrzenie w jego twarz.
Chrapliwy oddech Lewisa
nieznacznie przyspieszył, a zapach alkoholu wypełnił niemalże całe
pomieszczenie. Jego uścisk zelżał, a powieki osunęły się na gałki oczne.
- Nie musisz tego robić –
wyszeptała po raz ostatni.
W ciągu jednej sekundy
oprzytomniał i zaczął świdrować ją wzrokiem.
- Już zrobiłem – wycharczał,
wbijając nóż między żebra kobiety.
Ogłuszający krzyk przebił
zapadłą ciszę. Mężczyzna z miną sadysty przekręcał narzędzie zgodnie z
kierunkiem wskazówek zegara, słuchając cichnących jęków Deborah. Krew skapywała
na nieskazitelnie białą posadzkę, nadając zajściu wyjątkowo groteskowy
charakter, jak scena żywcem wyjęta z horroru. Lewis ostatni raz przekręcił
ostrze we wnętrzu zmasakrowanego korpusu kobiety, czemu towarzyszyło mokre
plaśnięcie.
Destiny pod wpływem chwili
złapała stojącą na kuchence patelnię i zamachnęła się, celując w tył głowy
oprawcy. Rozległ się metaliczny brzdęk,
a następnie ciało mężczyzny zwaliło się na podłogę z głuchym łoskotem.
Dziewczyna podbiegła do zwłok matki i uklęknęła na zabrudzonej podłodze.
Trzonek noża sterczał dumnie na tle wylewających się organów i poszatkowanej
skóry. Bez chwili wahania Destiny pociągnęła za niego i położyła zakrwawione
narzędzie na podłodze.
- Mamo – wyszeptała, łapiąc ją
za zimną dłoń.
Mimo wszystko nie płakała. Nie
potrafiła uronić nawet jednej, najmniejszej łzy.
Trwała w tej pozycji przez
następne, dłużące się minuty. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy drzwi zostały
wyważone, a policja wbiegła do kuchni, przyciskając jej twarz do mokrej
podłogi. Nic nie było już jej w stanie dotknąć...
___________________________________________________
Dedykacja dla tych osób, które znajdują ukryte przesłanie w 'Nie musisz tego robić' i 'Już zrobiłem'.
Witam was wszystkich serdecznie z kolejnym rozdziałem!
Długo mnie nie było, ale mam nadzieję, że większość z Was zrozumie zawziętą walkę o oceny, dopiero pod koniec roku.
Długo mnie nie było, ale mam nadzieję, że większość z Was zrozumie zawziętą walkę o oceny, dopiero pod koniec roku.
Tym razem wena mnie dopadła w dość nieoczekiwanym momencie, więc przywiązałam ją do kaloryfera i tak łatwo nie dam jej już uciec. Jeśli to Was pocieszy, to zaczęłam już nawet skrobać coś, co ma być rozdziałem czwartym.
Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu moje wypociny :) Jeśli tak, to przekazujcie link dalej, bo to naprawdę miłe uczucie, jeśli się ma dla kogo pisać :)
Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu moje wypociny :) Jeśli tak, to przekazujcie link dalej, bo to naprawdę miłe uczucie, jeśli się ma dla kogo pisać :)
Liczę na komentarze - najlepiej te dobre, ale konstruktywna krytyka jest równie budująca.
Pozdrawiam gorąco!
Loca Zabb.
Loca Zabb.